William Burns – 2

Młody kaznodzieja nie wiedział, że wielu z ludu Bożego modliło się i walczyło poprzedniej nocy, by Bóg uczynił coś w tej sytuacji i by przez Swojego Ducha wylał oświecającą i osądzającą moc. Przyszli oni na to zgromadzenie z wewnętrznym przekonaniem, że ich wołania zostały wysłuchane i że to będzie dzień, kiedy Bóg objawi się chwalebnie w mocy.

Kazanie było oparte na tekście: „Lud twój chętnie pójdzie za tobą w świętej ozdobie” (Psalm 110:3). Burns w płomiennych słowach opisał niektóre znamienne wylania Ducha, poczynając od dnia Pięćdziesiątnicy. Punktem kulminacyjnym był opis przebudzenia w Shotts w roku 1830, kiedy John Livingstone po całonocnej modlitwie wygłaszał kazanie z Ezechiela 36:26 i Bóg zstąpił w mocy na to zgromadzenie. Kiedy Livingstone miał już zakończyć, zgromadzeni zaczęli szukać schronienia przed kroplami deszczu, które zaczęły spadać. Uwagę ich przykuł jednak alarmujący głos przemawiającego, pytającego ich, czy mają schronienie przed spadającymi kroplami gniewu Bożego. To wyzwanie wywarło taki wpływ, że w deszczu słuchali jeszcze przez godzinę i około pięćset z nich nawróciło się. Burns opisuje to tak:

„Kiedy mówiłem o tym wydarzeniu i charakterze tego przemówienia, odczułem poruszenie w mojej własnej duszy w sposób tak znamienny, że natychmiast zacząłem tak, jak Livingstone wzywać niezbawionych, którzy byli przede mną, by przyjęli Bożą ofertę miłosierdzia i czyniłem to tak długo, aż moc Ducha Pańskiego dotykała tak mocno ich dusz, jak potężny wiatr w dzień Pięćdziesiątnicy.

Przez cały czas, kiedy przemawiałem, ludzie słuchali z najwyższą uwagą, z cichymi łzami i wewnętrznym wzdychaniem w duchu. W końcu ich uczucia były zbyt mocne dla normalnego człowieka i wybuchnęli równocześnie płaczem ze łzami i wzdychaniem, przemieszanym z okrzykami radości i chwały z ust ludu Bożego”.

Nabożeństwo trwało pięć godzin. Brat Williama, Islay zapamiętał dwa momenty, które nigdy nie zostały wymazane z jego pamięci. Wezwanie następowało po wezwaniu z coraz większą mocą i wielką energią, aż w końcu doszło do zenitu, a kiedy wezwał gwałtownie swoich słuchaczy do stoczenia bitwy o wieczną nagrodę słowami: „Nie weźmiesz krzyża, nie zdobędziesz korony”, to jego słowa brzmiały nie jak zdania normalnego przemówienia, ale jak okrzyki ze środka pola bitwy.

Drugi moment, to kiedy wzywał grzeszników do natychmiastowego poddania się Chrystusowi i użył przykładu łodzi ratunkowej, wysłanej dla ratowania tonącego statku. Kiedy opisywał skulonych, drżących ze strachu ludzi, trzymających się kurczowo okrężnicy i widział, że ciągle się wahają i marnują czas w fatalnym bezruchu w ostatnich chwilach możliwości, krzyknął, jakby ktoś z wierzchołka wzgórza na brzegu: „Słyszycie mnie? Słyszycie mnie? Uciekajcie do miejsca schronienia i uchwyćcie się nadziei, która jest wam dana! Teraz, albo nigdy”!

Potrzeba wydawała się tak wielka, że ten młody kaznodzieja przedłużył swój pobyt w Kilsyth o dalsze dwa tygodnie, prowadząc wieczorne nabożeństwa, a kiedy pogoda sprzyjała, głosił Ewangelię również na targowisku lub na podwórzu kościoła. Spotkania modlitewne wydawały się wyrastać spontanicznie w całej wsi, gdyż młodzi i starzy pragnęli oglądać Boże ramię, wyciągnięte i działające bez ograniczeń.

Przez wiele tygodni przed tym przebudzeniem Burns gorliwie angażował się w modlitwie. W dzień i w nocy, w samotności lub w towarzystwie, jego serce było złączone z Bogiem, aż otrzymał obietnicę: „Pan, którego szukasz, zstąpi nagle do swojej świątyni, jako posłaniec przymierza, w którym masz upodobanie”. Żałował nawet tych godzin, które przedtem poświęcał na pisanie kazań i zaprzestał ich pisania na kilka tygodni, by móc więcej czasu poświęcić na modlitwę. Ci, którzy go otaczali, byli świadomi, że jest w nim nowa moc. „On szukał, pukał i prosił o Ducha Świętego” i Duch Święty zstąpił na jego oczekujące serce.

Przez cztery miesiące przed tym nawiedzeniem w Kilsyth, Burns miał przywilej podczas pobytu w Dundee oglądać rezultaty pracy Ducha Świętego u poprzedniego pastora. W liście do McCheyne’a otwiera swoje serce:

„Kiedy przybyłem pośród was, znalazłem tak mocne dowody działania Pana w przekonywaniu i nawracaniu grzeszników, iż było to dla mnie odświeżające, gdyż przeżyłem ponad siedem lat od czasu, kiedy poznałem Pana i nie widziałem ani jednego przypadku otwartego i widocznego przejścia z ciemności do światłości i z mocy szatana do Boga.

Znałem kilku, o których miałem powód sądzić, że naprawdę otrzymali przez Ducha poznanie Jezusa i jeszcze kilku, o których miałem nadzieję, że doszli już do granicy, do linii, która oddziela królestwo szatana od królestwa Bożego. Nie pamiętam jednak, bym widział przebudzonego grzesznika, szukającego Jezusa z całego serca.

Zostałem wysłany do twojej umiłowanej i uprzywilejowanej trzody. Tu znalazłem wielu, którzy wydaje mi się już przeszli, słuchając twoich usług, ze śmierci do życia i którzy na dodatek wyszli już poza sferę formalnego wyznania, gdzie nawet ci, którzy są żywymi w Bogu, boją się mówić o tych wspaniałych przeżyciach odrodzonej duszy, gdyż to obraża tych, którzy są cieleśni i bezbożni w tym wyznaniu".

Burns powrócił do Dundee ze sceny, którą tak niedawno oglądał, nie spodziewając się powtórzenia manifestacji mocy Bożej. Kiedy jednak ten młody kaznodzieja opisywał, co działo się w kościele jego ojca i poprosił nienawróconych, by pozostali po nabożeństwie, pozostało sto osób. Takie zainteresowanie trwało przez wiele tygodni i w kościele odbywały się co wieczór nabożeństwa. Ludzie nie chcieli odchodzić do domów, oczekując z nadzieją na dalsze słowa od ich pastora. Rzeczywiście, kiedy zostali zaproszeni do zakrystii w celu dalszej modlitwy, cisnęli się do tego pomieszczenia, pchani intensywnym pragnieniem Boga. Całe miasto zostało dotknięte tym niebiańskim wpływem.

Kiedy McCheyne powrócił do Szkocji z podróży po Palestynie, Burns zaczął usługę w różnych kościołach, a także pod gołym niebem i zawsze towarzyszyło im niezwykłe wylanie łaski Bożej. „Jego teologia była bezstronna i poruszała się, jak wahadło wzdłuż prawdy Bożej, unikając wszelkich ograniczonych, jednostronnych i stronniczych wyrażeń. Wychowywał młodych wierzących w sposób dla nich bezcenny. ‘Bez krzyża nie ma korony’ – brzmiało jego wezwanie”.

Jego najbliżsi wiedzieli, jaka jest tajemnica takiego sukcesu jego publicznej służby. Burns był nauczycielem, zdolnym kaznodzieją, energicznym i wytrwałym we wszystkim, co chciał osiągnąć i miał cenne cechy charakteru. Wszystko to jednak było dodatkiem do jego modlitw i całkowitego poddania się woli Bożej.

Służba tego oddanego, młodego człowieka była przyrównywana do źródła, które w Dzień Pański wydawało z siebie skarby, nagromadzone tam w ciągu tygodnia bezpośredniej i osobistej społeczności z Bogiem. Podobnie też przyrównywano jego kazania pod gołym niebem, do trzy częściowego siewu na wiosnę. Modlitwa na początku była, jak oranie pola, które otwiera serca, budząc i ożywiając sumienie. Kazanie było, jak wsiewanie ziarna do przygotowanej gleby. Końcowa modlitwa była, jak bronowanie, które przykrywa zasiane ziarno.

Mieszkaniec domu w Dundee, gdzie Burns zamieszkał w czasie swojej usługi w tym mieście, opisywał wpływ odwiedzin tego młodego kaznodziei na parafię. Kiedy powracał wieczorem do swojego pokoju, wkrótce stamtąd dało się słyszeć ciężkie westchnienia. Jeżeli drzwi były uchylone, można go było widzieć leżącego twarzą do ziemi i wzdychającego pod ogromnym ciężarem odpowiedzialności za usługę takim ludziom. Zajmujący sąsiedni pokój słyszał go, modlącego się przez całą noc. Słusznie powiadano o nim, że jego życie było jedną gorliwą modlitwą.

We wszystkich jego poczynaniach dla Boga, wszystkie potrzeby Burnsa były zaspokojone i zazwyczaj miał na tyle, że hojnie udzielał na sprawę Chrystusową. „Cieszył się spokojem i luksusem wypływającym z tego, że o niewiele rzeczy się troszczył”, wierząc, że najszczęśliwszy stan chrześcijanina na ziemi, to taki, kiedy ma „niewiele wymagań”. Wyraził to tak:

„Jeżeli człowiek ma Chrystusa w swoim sercu, niebo przed swoimi oczami i tylko tyle doczesnych błogosławieństw, by bezpiecznie przeżyć życie, to nie ma dostępu do niego smutek i ból... Być w jedności z Tym, Kto jest pasterzem Izraela, chodzić w bezpośredniej bliskości Tego, Kto jest jednocześnie słońcem i tarczą, to wszystko, czego biedny grzesznik potrzebuje, by być szczęśliwym od teraz do wieczności”.

Burns całkowicie popierał „rozerwanie”, które w 1843 doprowadziło do powstania Wolnego Kościoła w Szkocji. Jednakże tez okres przekształceń nie sprzyjał pracy ewangelizacyjnej, więc przyjął zaproszenie do głoszenia ewangelii w Dublinie. Głosząc pod gołym niebem, napotykał szczególne sprzeciwy. Czasami omal nie podarli na nim ubrania, a krzesło, którego używał zamiast kazalnicy, zostało połamane na kawałki, ale nigdy nie stracił spokoju ducha, ani odbicia nieba na swoim obliczu. Jeden z jego prześladowców stwierdził: „On jest tak dobrym człowiekiem, że nie można go rozgniewać”.

Wśród szyderstw i sprośności na jednym z nabożeństw ulicznych w Dublinie, jakiś głos krzyknął ponad wrzawą: „Diabeł umarł”. Szybka odpowiedź Burnsa „Och, więc ty jesteś biednym dzieckiem bez ojca” uciszyła tłum i to pozwoliło mu na przekonującą prezentację boskiej prawdy.

Potem nastąpiły dwa lata ewangelizacji w Kanadzie, pod koniec których wiedział, że Bóg powołuje go do świata pogańskiego. Kiedy modlił się o Boże prowadzenie, otrzymał je przez otwarcie możliwości w Chinach w ramach angielskiego kościoła prezbiteriańskiego, jako ich pierwszy misjonarz w tym kraju. Za niespełna dwa miesiące był już na statku płynącym na wschód. Razem ze swoim bratem Islayem, który napisał jego „pamiętniki”, spędził kilka godzin w kabinie na statku, zanim statek odpłynął, czytając Słowo Boże i wylewając serca w modlitwie przed Bogiem. Kiedy się żegnali, William zawołał: „Czyż to nie jest błogosławione, czyż to nie jest wspaniała łaska, by być tak rozdzielonymi dla takiego dzieła i do takiej pracy”?

Pięć miesięcy podróży pozwoliło mu zdobyć pewną znajomość języka chińskiego. W listopadzie 1847 przybył do Hong Kongu, gdzie otworzyły się drzwi do chrześcijańskiej pracy. Głosił Słowo Boże przez ponad rok do zgromadzeń Anglików, koncentrując się równocześnie na nauce języka chińskiego. W styczniu 1849 powiedział:

„Mam zamiar iść na pole misyjne w taki sposób, by od razu posługiwać się językiem mówionym i głosić ewangelię zbawienia wśród tych milionów niezbawionych... Nie muszę dodawać, że szczególnie potrzebuję modlitw o mnie i o tych ludzi, do których będę prowadzony. Chiny są nie tylko ziemią zakazaną dla obcokrajowców, ale są też krajem bożków i krajem bez Dnia Pańskiego. Jak wielka musi zatem być siła, która potrafi otworzyć mi drogę i uczynić ją owocną”!

W wioskach czytał biblię na głos w cieniu drzewa, wyjaśniając naturę i cel Ewangelii tym, którzy szybko zebrali się wokół niego. Jego misja dla Chińczyków wydawała się polegać na roli siewcy. Chociaż bardzo pragnął zbawienia dusz ludzkich, wydawało się, iż to inne ręce będą zbierać żniwo jego pracy.

W swoim kraju ojczystym przez osiem lat jego imię było na ustach wielu, a tysiące ludzi chciało słuchać słów wypływających z jego ust. Natomiast w Chinach, chociaż wreszcie stał się również znany, jako „Człowiek z księgą”, oraz „”Najświętszy z ludzi”, pracował cierpliwie wśród obojętności i wrogości. Jakąż głęboką pewność musiał posiadać ten mąż Boży, by tak ciężko pracować przez te siedem lat i intensywnie podróżować, widząc tak niewiele tego Bożego autorytetu, który radował jego serce jeszcze w Szkocji. Jednak Bóg, który uczy, że „we właściwym czasie żąć będziemy bez znużenia”. wspierał Swojego posłusznego sługę i wreszcie w miejscu o nazwie Peczua jego modlitwy zostały otwarcie wysłuchane, a jego serce rozradowało się, widząc bardzo zdecydowane działanie Ducha Świętego.


dalej