William Burns – 3

Po kilku zachęcających wysiłkach, urozmaicanych krótkimi wyjazdami do okolicznych wiosek i miast stało się jasne, że wielkie dzieło idzie naprzód. Jakże wzruszony musiał być, kiedy wreszcie mógł napisać:

„To, co widzę tutaj, przywodzi mi na myśl minione dni działania Bożego w moim ojczystym kraju. W moim kręgu obserwacji prawie nie widziałem tak obiecującej obecności królestwa Bożego od czasu, kiedy przyjechałem do Chin... Z tego, co powiedziałem, zobaczysz, że jest wiele zachęty do modlitwy i wysiłku dla ratowania tych nieoświeconych ludzi; mamy również powód do podziwiania i wdzięczności dla naszego Boga i Zbawiciela”.

W swoich podróżach Burns rozdawał traktaty i wręczał kartki, na których było wydrukowane dziesięcioro przykazań. Poświęcał wiele czasu na wydawanie pieśni ku chwale Bożej dla Chińczyków, co pomogło zarówno starym, jak i młodym zrozumieć prawdy chrześcijańskie. W roku 1853 dokończył tłumaczenie na język chiński pierwszej części książki „Wędrówka pielgrzyma”.

Później tego samego roku został poproszony, by towarzyszył w podróży do Anglii przyjacielowi - misjonarzowi, którego żona niespodziewanie zmarła, pozostawiając męża w szoku. Wizyta Burnsa w kraju ojczystym wywołała wielkie zainteresowanie w Chinach. Okazało się, że był to jego jedyny urlop i trwał dokładnie jeden miesiąc, gdyż wkrótce po przybyciu do Anglii jego przyjaciel zmarł. „Teraz do Chin”, wykrzyknął Burns z radością, kiedy wchodził do pociągu w Londynie, którym odbywał pierwszą część swojej podróży powrotnej.

Po przybyciu na pole misyjne zaangażował się na sześć miesięcy w kazania na wodzie z łodzi, wzdłuż rzek i kanałów. Początkiem stycznia 1856 spotkał młodego Jamesa Hudsona Taylora, który później stał się założycielem chińskiej misji wewnętrznej. Ci dwaj mieli ze sobą wiele wspólnego i przez pewien czas podróżowali razem.

Taylor przyjechał na pole misyjne zaledwie dwa lata wcześniej i wpływ Burnsa wyrył na nim niezatarte ślady. Ten starszy człowiek posiadał wgląd w problemy życia i duchową wizję, którą Taylor miał nadzieję osiągnąć wiele lat później. O czasie spędzonym razem pisał: „Te szczęśliwe chwile były dla mnie niewymowną radością. Jego miłość do Słowa Bożego była wspaniała, a jego święte życie i ciągła społeczność z Bogiem sprawiały, że moje relacje z nim zaspokajały najgłębsze pragnienie mojego serca... Często wskazywał na Boże cele w doświadczeniach w taki sposób, że nadawały życiu nowy aspekt i wartość. Jego pogląd, szczególnie na ewangelizację, jako wielką powinność Kościoła oraz przywrócenie zarzuconej, biblijnej funkcji tzw. ewangelistów świeckich okazały się owocne dla przyszłej organizacji chińskiej misji wewnętrznej”.

Taylor przyjął strój chiński i niedługo Burns uświadomił sobie, że ludzie chętniej przyjmowali jego młodszego przyjaciela, niż jego. Dlatego też zaczął nosić chiński strój.

William Burns nie był nieposłuszny niebiańskiej wizji. Był nieświecki do takiego stopnia, że inni uważali to za ekscentryczność. Pozostał wierny Bogu i swoim przyjaciołom, demaskując bezwzględnie każde odejście od praktyk Nowego Testamentu, chociaż sam był niezmiernie delikatny. Poleganie na Bogu w modlitwie zachował, jako swój zwyczaj i zachęcał do tego innych. W liście do swojej matki w 1857 pisze:

„Mamy zewnętrzny pokój i coraz więcej uczestników naszych spotkań, zarówno tych normalnych, jak i wtedy, kiedy świadczymy pomoc medyczną. Potrzebujemy jednak wylania Ducha Świętego w Swatow, tak, jak to było w Kilsyth, by nawracać dusze z ciemności do światłości i z mocy szatana do Boga. My tego potrzebujemy i On to obiecał za modlitwę – prawdziwą modlitwę. Kto wśród nas ma ducha modlitwy? Którzy mają tego ducha, są potężni, a którzy nie mają, są słabi. Potrzebujemy, by Bóg nas zachował w swoim miłosierdziu i pokrzepił, kiedy czujemy się słabi. Czy modlicie się szczególnie o Chiny? Być może poprzez szukanie przebudzenia i nawrócenia dla ginących milionów, błogosławieństwo zstąpi również w wasze granice”.

Koniec jego apostolskiej i świętej służby nadszedł niespodziewanie w kwietniu 1868, kiedy miał zaledwie pięćdziesiąt trzy lata. W styczniu napisał list do swojej matki, z którego wynika, iż wiedział, że jego dni są policzone.

„W końcu ubiegłego roku przeziębiłem się i ta dolegliwość jeszcze nie opuściła mojego ciała, co wywołuje uczucie zimna i gorączkę każdej nocy; przez ostatnie dwie noce towarzyszyło temu pocenie, które gwałtownie mnie osłabia. Jeżeli Bogu nie upodoba się, by zgromić tą chorobę, niedługo może nadejść koniec. Piszę te zdania przed czasem, by powiedzieć, że jestem szczęśliwy i gotowy by żyć lub umrzeć. Niech Bóg wszelkiej pociechy pocieszy cię, kiedy dotrze do ciebie wiadomość o mojej chorobie, i sprawi, byśmy dzięki odkupieńczej krwi Jezusa spotkali się z radością przed tronem na wysokości”!

W przemyślany i mądry sposób rozdysponował wszystkie swoje ziemskie dobra, za wyjątkiem kilku przedmiotów. Różni nawróceni ludzie i koledzy otrzymali ubiór, Biblię lub książkę, jeżeli uważał, że tego potrzebują. Jego życie było proste, by nie mieć przeszkód w służbie. Żył ofiarnie i umarł w prostym pokoju, gdzie miał tylko najpotrzebniejsze rzeczy, bez żadnych luksusów. Jego tubylczy asystent wiernie zaspokajał wszystkie jego życzenia podczas trzymiesięcznej choroby. Ze swojego łóżka jeszcze głosił Ewangelię i zachęcał.

Bóg, z którym rozmawiał tak długo i tak często, był mu naprawdę bliskim do końca. Jego wewnętrzny, dwukierunkowy telefon modlitwy był utrzymany w dobrym stanie używalności, kiedy zbliżał się do ostatniego stadium podróży życia. Pewnego dnia jego asystent usłyszał, że coś mówi i kiedy zapytał o co chodzi, usłyszał odpowiedź:

„Och, czy ty mnie słyszałeś? Mówiłem psalm 121. Mówiłem do Boga, nie do ciebie”.

Innym razem śmiał się i kiedy go zapytano dlaczego, odpowiedział: „Bóg mówił do mnie i to rozradowało moje serce”.

Przed jego śmiercią jego przyjaciel czytał mu kilka urywków Pisma Świętego, a wśród nich psalm 23. Burns zauważył jego zastanowienie, kiedy czytał; „Choćbym chodził doliną cienia śmierci, nie będę się bał złego, bo Ty jesteś ze mną, laska Twoja i kij Twój mnie pocieszają”, więc mocnym i pewnym głosem dokończył ten psalm. Ze zdumiewającą siłą dołączył do ostatniej części Modlitwy Pańskiej, „albowiem Twoje jest królestwo, moc i chwała, na wieki wieków, amen”. W kilka minut po tym jego duch rozwinął skrzydła i poleciał do Zbawiciela, którego tak kochał.

Po jego śmierci jego kufer, zawierający jego rzeczy osobiste, został wysłany do jego rodziny w Szkocji. Ku ich zdziwieniu, wewnątrz było tylko kilka kartek papieru, zapisanych po chińsku, chińska i angielska Biblia, przybory do pisania, zniszczone od ciągłego używania, kilka książek, chińska latarnia, narodowy strój i niebieska flaga. W ciszy, która towarzyszyła sprawdzaniu zawartości skrzyni, małe dziecko wyszeptało: „On musiał być bardzo biedny”. W świeckim zrozumieniu, tak, ale jakim bezcennym dziedzictwem dla przyszłych pokoleń był jego przykład osobistej świętości i jego wiary w moc modlitwy, która porusza wszechmogącego Boga!

źródło: http://www.oblubienica.eu