Robert Murray McCheyne

„Znam Jezusa lepiej, niż jakiegokolwiek człowieka na ziemi”, powiedział Robert Murray McCheyne. To zdumiewające stwierdzenie wyszło z ust młodego kaznodziei szkockiego, który umierając w wieku lat trzydziestu, pozostawił świadectwo bogobojności, które wywierało wpływ na następne pokolenia.

Pisząc biografię McCheyne’a w rok po jego śmierci, Dr. Andrew Bonar, osobisty uczestnik modlitw i współpracownik w służbie, przysłużył się bardziej chrześcijaństwu w wielu krajach, niż mógłby to sobie wyobrazić. W ciągu dwudziestu pięciu lat od pierwszego wydania „pamiętników”, które zawierały wiele listów i kazań, książka ta doczekała się 116 wydań na wyspach brytyjskich i nieznanej liczby wydań w Ameryce.

Łańcuch błogosławieństw, który za nią szedł, był niepowtarzalny. Kiedy przeczytała ten pamiętnik pewna kobieta z wyżyn Szkocji, to chociaż jej dusza była już dawno umarła w upadkach i grzechach, została ożywiona na nowo. Proboszcz kościoła anglikańskiego otrzymał jeden egzemplarz i czytał te kazania przez kilka niedziel swoim parafianom. W wyniku tego członkowie jego kościoła przyszli do niego z pytaniami o życiu duszy z Bogiem, a takich pytań nigdy przedtem nie zadawali. Pewien pan z Ameryki, którego życie zostało w wyniku czytania tej książki przemienione, udał się przez ocean, by spędzić swoją pierwszą niedzielę w Szkocji w kościele św. Piotra w Dundee i oddać Bogu chwałę w świątyni, gdzie ten młody kaznodzieja usługiwał.

Robert Murray McCheyne (1813-1843) urodził się w mieście Edynburg. Jego zdolności były nieprzeciętne. Kiedy miał cztery lata, znał na pamięć alfabet grecki; kiedy miał dziewięć lat, rozpoczął naukę w szkole średniej, a w wieku lat czternastu był już studentem na uniwersytecie w Edynburgu. Tu udowodnił, że jest zdolnym studentem, wyróżniając się talentem poetyckim i pisząc poemat „On the Covenanters”, za który otrzymał specjalną nagrodę, z powodu jego wartości literackiej.

Zamiłowanie McCheyne’a do gimnastyki prawdopodobnie przyczyniło się do jego przedwczesnej śmierci. Pewnego poranka, po śniadaniu, wraz z odwiedzającym go innym kaznodzieją przechadzali się po ogrodzie. Dwa pionowe słupki z poziomą poręczą zachęciły McCheyne’a do serii atletycznych ćwiczeń, do czego namawiał również swojego przyjaciela. Tamten już się zgodził, kiedy drążek, na których McCheyne robił akrobacje, pękł. Młodzieniec upadł na ziemię i przez kilka dni pozostał w stanie szoku. Po tym niefortunnym wypadku już nigdy nie odzyskał siły fizycznej.

Podczas dwóch pierwszych lat swoich studiów na uniwersytecie, chociaż żył moralnie, Robert zaangażował się w przyjemności tego świata, a szczególnie taniec. Jego brat Dawid, starszy od niego o osiem czy dziewięć lat, wykazywał o młodszego brata iście ojcowską troskę, często prosząc go o zaniechanie takich rozrywek, które zajęły jego serce. Do końca życia Robert nie zapomniał zmartwienia na twarzy Dawida, kiedy on, głuchy na jego prośby, opuścił dom, by tańczyć do białego rana.

Dawid McCheyne zmarł w wieku dwudziestu sześciu lat. Robert zawsze podkreślał wpływ tej utraty brata na jego duszę, co opisał w swoim pamiętniku i w listach do przyjaciół.

„Pięć lat temu, rano, mój drogi brat Dawid umarł i wtedy moje serce po raz pierwszy doznało bólu osamotnienia. Oniemiałem, bo Ty to uczyniłeś i dla mnie było pożyteczne, że zostałem zasmucony. Nie wiem, czy jakakolwiek łaska została tak niewłaściwie wykorzystana, Jednak Ty Panie pokonałeś wszelkie góry. Nic nie było dla mnie większym błogosławieństwem”.

Przed swoją śmiercią Dawid, który miał najwyższy szacunek do służby kaznodziejskiej, pomimo świeckości Roberta postanowił skierować jego myśli na chwałę tego zawodu. Od czasu, kiedy młodszy chłopiec zrozumiał i przyjął Boży plan zbawienia, za najważniejsze w życiu uważał wskazywanie zgubionym drogi do Zbawiciela.

Tak więc rok śmierci Dawida był rokiem wstąpienia Roberta do szkoły biblijnej. Studiował cztery lata pod kierunkiem Dr. Thomasa Chalmersa. W kilku zdaniach z jego biografii widzimy wzrastające poczucie świętości jego powołania.

„Jesteśmy skłonni marnować godziny na puste gadanie, jak to czyni świat. Jak mogą to czynić ci, którzy są wybrani do Jego służby? Współpracownicy Boży? Zwiastujący nadejście Jego Syna? Ewangeliści? Mężowie wybrani do tej pracy, wybrani z pośród Jego trzody, którzy zawsze mają być światłością? Panie Boże, jestem tylko małym dzieckiem! Poślij anioła z żywym węglem z ołtarza i dotknij moich nieczystych warg i daj mi język, bym mógł powiedzieć wraz z Izajaszem, ‘Otom ja, poślij mnie’.

W minionym roku Bóg wprowadził mnie w przygotowania do Jego służby. Błogosławię Go za to. Pomógł mi wyzbyć się mojego wstydu w używaniu Jego imienia i stanąć po Jego stronie, szczególnie wobec pewnych szczególnych przyjaciół. Zabrał mi pewnych przyjaciół, którzy mogliby być dla mnie pułapką lub powodem potknięcia. Błogosławię Go za to. Zapoznał mnie z jednym wierzącym przyjacielem i ułatwił zgodę z innym. Błogosławię Go za to”.

Nawrócenie tego młodego człowieka było poprzedzone głębokim przekonaniem o grzechu. Prócz wpływu, jaki wywarła na nim śmierć brata, przyczyniło się do tego również poznanie drogi zbawienia, zawartej w „Sumie wiedzy o zbawieniu”, która jest analizą drogi zbawienia, dołączoną do „wyznania wiary”. Zawsze wierzył, że to „wywarło na nim zbawienny wpływ”. Dwanaście miesięcy po tym, kiedy dożył zmiany moralnej, przeglądał swoje życie w duchowym świetle, które otrzymał.

„Jakież wielkie było moje zepsucie! Jak wielką część mojego życia spędziłem w świecie bez Boga, oddany zmysłom i rzeczom przemijającym! Z powodu moich uczuć i sentymentalnego usposobienia, wiele z mojej religii było i do dzisiaj jest zabarwione tymi kolorami z ziemi!

Chociaż nie popełniałem otwartych występków ze względu na wykształcenie i strach przed ludźmi, jednak było we mnie wiele bezbożności. Często pokonywało to moje opory i wypływało w postaci chciwości lub gniewu, głupich ambicji i niestosownych słów. Chociaż moje występki były zawsze kontrolowane, jakże były subtelne i powszechne!

To Twoja ręka mogła jedynie mnie obudzić ze śmierci, w której byłem i z której byłem zadowolony. Chętnie uciekłbym od Pasterza, który mnie szukał, kiedy błądziłem; ale On mnie brał w Swoje ramiona i niósł z powrotem; nie dlatego, że było we mnie coś dobrego.... Przychodzę do Chrystusa; nie CHOCIAŻ jestem grzesznikiem, ale PONIEWAŻ jestem grzesznikiem. Mnie nie należy się nawet cień chwały ani zasługi, ale niech cała chwała będzie oddana Twojemu najświętszemu imieniu!

Podczas studiów przygotowujących do służby, Robert wraz z grupą młodych ludzi utworzył stowarzyszenie, którego celem było poświęcać kilka godzin tygodniowo na program odwiedzin ludzi biednych i potrzebujących w okolicy. By to czynić, często musieli wyrzec się odpoczynku. Robert pisał o wpływie, jaki wywarły na nim jedne odwiedziny.

„Towarzyszyłem A.B. w jednej z jego wizyt w najbardziej pożałowania godnych mieszkaniach, jakie kiedykolwiek widziałem. O takich widokach nigdy nie myślałem. Dlaczego jestem obcym dla biednych w moim mieście? Przechodziłem koło ich drzwi tysiące razy; podziwiałem olbrzymie budynki z wysokimi kominami, zasłaniającymi promienie słońca. Dlaczego nigdy nie wszedłem do środka? Czy jest we mnie miłość Boża?

Jak serdeczne jest przyjęcie nawet w najbiedniejszych domach tego głosu chrześcijańskiego współczucia? Jakież masy istnień ludzkich stłoczone są razem, nie odwiedzane przez przyjaciół, ani duchownych! ‘Nikt nie troszczy się o nasze dusze’ jest napisane na każdym czole. Obudź się moja duszo! Dlaczegóż miałbym poświęcać godziny i dni dla pustego świata, kiedy u moich drzwi jest taki świat godny pożałowania? Panie, daj mi Twojej siły; potwierdź każdą dobrą decyzję; przebacz mi moje przeszłe, długie życie bezużyteczności i szaleństwa”.

Zrozumienie cierpień tych, którzy byli koło niego, doprowadziło go do bardziej intensywnych odwiedzin, dystrybucji literatury chrześcijańskiej i nauczania w szkole niedzielnej.

Kiedy zbliżał się koniec jego okresu studiów i otrzymał już licencję kaznodziejską, spędzał najwięcej czasu na modlitwie i studiowaniu Słowa Bożego. Nie pozwolił sobie jednak na beztroskie traktowanie studiów i w późniejszych latach żałował, że nie zachował w swojej pamięci więcej „skarbów egipskich”, by je użyć w służbie dla Chrystusa.

Do młodych, znajomych studentów napisał słowa mądrości odnośnie wiedzy świeckiej.

„Studiujcie pilnie. Pamiętajcie, że teraz w dużym stopniu formujecie charakter waszej przyszłej służby, jeżeli Bóg was zachowa. Jeżeli teraz będziecie niedbale lub śpiąco traktować naukę, nigdy już nie będziecie mogli z niej skorzystać. Róbcie wszystko w swoim czasie. Róbcie wszystko solidnie, jeżeli w ogóle warto to robić. Ponadto wszystko trwajcie jak najwięcej w społeczności z Bogiem. Nie patrzcie w twarz człowieka, zanim nie popatrzycie na oblicze tego, który jest naszym życiem i naszym wszystkim. Módlcie się za innymi; módlcie się za waszymi nauczycielami i współ-studentami.

Strzeżcie się atmosfery klasyki. Jest to szkodliwe i potrzeba wam wiele powiewów wiatru z południa, wiejącego na Pismo Święte, by temu przeciwdziałać. Oczywiście, musimy to znać, ale tylko tak, jak chemik postępuje z trucizną - poznaje jej cechy, ale nie pozwala, by przedostała się do jego krwi.

Módlcie się, by Duch Święty uczynił was wierzącymi i świętymi młodzieńcami, ale też mądrymi w studiowaniu. Czasami promień Bożego światła cudownie rozjaśnia również problemy matematyczne. Uśmiech Boży uspokaja ducha i lewa ręka Jezusa podtrzymuje zmęczoną głowę, a Jego Duch Święty ożywia uczucia do takiego stopnia, że nawet ziemskie studiowanie jest milion razy łatwiejsze”.


dalej