John Woolman – 2
„Mój umysł rozważał czystość Boskiej Istoty oraz sprawiedliwość Jego sądów i moja dusza jest przygnieciona okropnością. Nie mogę znieść myśli o pewnych przypadkach, gdzie ludzie nie byli traktowani czysto i sprawiedliwie i te wydarzenia są godne opłakiwania. Wielu niewolników na tym kontynencie jest uciskanych i ich płacz doszedł do uszu Najwyższego. Jego czystość i Jego sąd nie pozwala mu na stronnicze traktowanie nas.
W swojej nieskończonej miłości i dobroci On otworzył nam zrozumienie odnośnie naszych powinności względem tych ludzi; nie mamy już czasu do stracenia. Czy mamy być głuchymi na to, czego On od nas oczekuje i przez wzgląd na prywatne interesy pewnych osób lub pewne układy przyjaźni, które nie są oparte na właściwych podstawach, zaniedbać nasz obowiązek uczciwości i posłuszeństwa, czekając na jakieś nadzwyczajne wydarzenia, które przyniosą im wyzwolenie? Bóg może w swojej sprawiedliwości odpowiedzieć nam na to w straszny sposób”.
Nie jesteśmy w stanie zacytować, ani nawet pobieżnie wynotować więcej, niż cząsteczkę ze wszystkich faktów, zawartych w pamiętniku Wollmana, które polecamy, jako najkorzystniejszy i najbardziej przeszywający duszę materiał, chociaż język tych pamiętników jest raczej osobliwy. William Ellery Channing powiedział, że jest zdziwiony iż te materiały są tak mało znane i zapewniał, że jest to światło, które nie powinno być trzymane pod korcem jednego wyznania. Po przeczytaniu ich po raz pierwszy twarz Channinga jaśniała i ogłosił, że ten niewielki tom jest nie do porównania z czymkolwiek innym; jest to najsłodsza i najczystsza autobiografia w tym języku. Charles Lamb również często cytował pamiętnik Woolmana.
Inny wykształcony człowiek napisał; „Doskonała perła! Jego dusza jest piękna. Niewykształcony krawiec pisze stylem najwyśmienitszej czystości i łaski. Jego moralne wartości są przeniesione do jego pism”.
Ten oddany, odważny mąż Boży ciągle na nowo umieszczał się w tyglu niebiańskiego oczyszczania. Mając wiele kłopotów jako sprzedawca, John Woolman nauczył się krawiectwa, by móc ograniczyć swoje godziny pracy, jako właściciel i mieć czas na wykonywanie poleceń Pana. Dochody zmniejszone do pokrywania jedynie podstawowych potrzeb licowały z jego przekonaniem o chciwych „naśladowcach” Chrystusa. Żeniąc się z roku 1749 z Sarą Ellis, utrzymał te same zasady, które dotyczyły też jego małej rodziny.
Podczas najpoważniejszej choroby Bóg przemówił do niego odnośnie ubierania się prosto i skromnie. Wzrastało w nim przekonanie, że jego ubiór powinien być z niefarbowanego płótna, nie tylko z powodów ekonomicznych i prostego życia, ale również dlatego, że uważał to za „bardziej czyste i higieniczne, gdyż brud, który nie jest ukrywany przez barwy, nie może być długo tolerowany”. Jego dusza była bardzo delikatna i często wspominał, jak ciężko jest nieść krzyż, który wygląda dziwacznie. Nie był on jednak dziwacznym dla samej dziwaczności. Bóg na pewno widział, że potrzebował on ochrony przed uprzejmie usposobionymi „przyjaciółmi”, którzy kusili Bożego proroka, by stonował swoje poselstwo, zalewając go ich gościnnością. Był on świadom takiego niebezpieczeństwa, gdyż mówi:
„Ty, który czasem podróżujesz w swojej służbie kaznodziejskiej i jesteś zapraszany przez swoich przyjaciół, widzisz u nich wiele dowodów zadowolenia z tego, że jesteś ich gościem. Dobrze jest, jeżeli trwasz w głębi, byś mógł wyczuć i zrozumieć ducha ludzi. Musimy uważać, by ich uprzejmość, ich wolność i grzeczność nie przeszkodziły nam w pracy dla Pana. Doświadczyłem, że wśród uprzejmości i dobrego zachowania, mówienie zdecydowane na tematy dotyczące korzyści zewnętrznych do tych, którzy nas przyjmują, jest ciężką pracą. Czasami, kiedy byłem prowadzony do pewnej prawdy, stałem się niezdolny do jej przekazania w powodu zewnętrznej grzeczności. Kiedy to zrozumiałem i wołałem do Pana, zostałem uniżony i zgodziłem się wyglądać na słabego lub niemądrego, a wtedy otwarły się przede mną drzwi do wykonania mojego zadania.
Jeżeli próbujemy wykonywać pracę Pańską po swojemu i mówić o tym, co przynosi Słowo, w sposób delikatny dla natury ciała, nie dosięgamy sedna problemu. Jeżeli widzimy upadki naszych przyjaciół i myślimy o nich źle, a nie przekażemy im tego, co powinniśmy im powiedzieć i dalej udajemy przyjaciół, podrywamy fundament prawdziwej jedności. Urząd kaznodziei Chrystusowego jest ciężki. Ci, którzy obecnie chcą być stróżami, muszą pilnować samych siebie, by nie być uwikłani w chęć powodzenia i zewnętrznych przyjaźni.
Piękny obraz prostoty życia Wollmana podał nam równie oddany kwakier, żyjący nieco później, który posiadł głęboką znajomość Boga w stopniu podobnym do Wollmana. Był to Thomas R. Kelly, który zmarł w roku 1941 i który pisał na temat „ułatwiania życia”.
„W chwilach, kiedy szliśmy za Szeptem i zdumiewającą równowagą życia, mieliśmy zdumiewającą efektywność życia. Jednak zbyt często wielu z nas słuchało tego głosu tylko czasami. Tylko czasami poddawaliśmy się Jego świętemu prowadzeniu. Nie traktowaliśmy „tego co święte” w nas, jako rzeczy najcenniejszej w świecie. Nie oddaliśmy wszystkiego, by mieć tylko to. Powiem to jeszcze raz; obawiam się, że większość z nas nie poddała wszystkiego, by skupić uwagę na Świętym w nas.
John Woolman to czynił. Postanowił tak ustawić swoje zewnętrzne sprawy, by mógł być w każdej chwili czułym na ten głos. Uprościł swoje życie na zasadzie zależności od Bożego Centrum. Tak naprawdę nic nie miało takiego znaczenia, jak zwracanie uwagi na Korzeń wszelkiego życia, który miał w sobie. John Woolman nigdy nie pozwolił, by wymagania jego biznesu wychodziły poza jego rzeczywiste potrzeby. Jeżeli przychodziło zbyt wielu klientów, wysyłał ich gdzie indziej, do krawców i kupców mających większe potrzeby. Jego życie zewnętrzne zostało uproszczone na podstawie jego integracji wewnętrznej. Stwierdził, że możemy być mężczyznami i kobietami pod kierownictwem nieba, a on sam poddał się zupełnie i bez reszty temu błogosławionemu prowadzeniu, trzymając się jak najbliżej Centrum.
Powiedziałem, że jego życie zostało uproszczone i użyłem świadomie takiego określenia. On nie musiał się wysilać, wyrzekać i walczyć, by osiągnąć prostotę. On trzymał się Centrum i jego życie stało się proste. Była w tym szczerość, jak w oku. ‘Jeśli oko twoje jest zdrowe, i całe ciało jest jasne’. Jego wiele cech zostało połączone w jedną prawdziwą, której celem było chodzenie w obecności i prowadzeniu oraz woli Bożej. Nie było w nim przepychanek i krzyków pomiędzy wolą większości i mniejszości. Było tak, jakby był w nim wódz, który w zupełnej wewnętrznej ciszy przewodniczył każdemu spotkaniu. W wewnętrznym życiu Johna Wollmana stał Święty, tak, jak Jezus, kiedy stał koło skarbnicy i obserwował ludzi wrzucających tam swoje dary”.
Nie ma wątpliwości, że to całkowite zrezygnowanie ze swoich praw na rzecz boskiego kierownictwa było tajemnicą wszystkiego, czym był – jego miłości, jego nienawiści do chciwości, jego wiary, jego odwagi, jego prawdomówności i wpływu, jaki wywierał na bieg wydarzeń w swoich czasach, jak i jego wpływ na stowarzyszenia religijne wokół niego. Całkowita uczciwość względem siebie, kiedy szukał kierownictwa Bożego, była jak wewnętrzna waga, która ważyła każdy proponowany sposób zachowania.
Jego dziennik wyjawia jego wątpliwości przed odwiedzaniem rejonu dotkniętego ospą:
„Jeżeli pojadę, jest to narażanie mojego zdrowia i życia, dlatego też zadaję sobie poważne pytanie, czy motywem mojej podróży w to miejsce jest miłość prawdy i sprawiedliwości, czy mój sposób postępowania jest słuszny, albo czy też ciasne myślenie, interesy jakiejś grupy, respekt dla zewnętrznych zaszczytów, nazwisk lub stanowisk wśród ludzi nie plami piękna tych zgromadzeń i nie stawia ich pod znakiem zapytania… Jeżeli pójdę odwiedzić wdowy i sieroty, czy będę to czynił na zasadzie czystej dobroczynności, wolnej od wszelkich pobudek samolubnych? Jeżeli idę na spotkanie religijne, muszę myśleć, czy idę szczerze i z czystego poczucia obowiązku, czy może jest to częściowe dostosowywanie się do zwyczajów, a może z poczucia cielesnej przyjemności, którą moje duchy zwierzęce odczuwają w towarzystwie innych, lub czy nie ma w tym udziału podtrzymywanie mojej reputacji, jako człowieka religijnego”.
Wollman zadawał sobie takie pytanie i sprawdzał swoje motywy również przy innej okazji, kiedy czuł potrzebę odbycia podróży misyjnej do kraju Indian w czasie, kiedy rozchodziły się wieści, że biali osadnicy zostali zmasakrowani w tych rejonach, które miał odwiedzić. Ponadto ten drogi mąż zdawał się być w stanie sprawdzać z taką świadomością wieczności inne decyzje, gdzie nie było ryzyka śmierci. Innymi słowy, nauczył się w życiu i w obliczu grożącej śmierci, być przezroczystym przed Bogiem. Nic dziwnego, że nie miał wewnętrznych walk z wątpliwościami, zmartwieniami i konfliktami pragnień. Jego spokojny umysł „trwał” w Bogu.
Rozpocząwszy swoje podróże misyjne w wieku dwudziestu trzech lat, Wollman spędzał wiele czasu w podróżach misyjnych w swoim kraju. W modlitwie odczuł ciężar odpowiedzialności za jakąś część kraju. Po rozmowie z braćmi w lokalnym „zgromadzeniu”, otrzymywał świadectwo i wyruszał w drogę, czasami sam, czasami w towarzystwie innych, podobnie myślących. Często, kiedy podróżował pośród bardzo biednych ludzi, na pewien czas rezygnował ze swojego konia i przeprawiał się przez góry i rzeki pieszo, idąc w ślady swojego Mistrza.
Podróże najpierw ograniczały się do jego prowincji New Jersey, a następnie do sąsiednich kolonii. Wreszcie docierał na północy aż do Bostonu, a na południu do Północnej Karoliny. W tej ostatniej znalazł o wiele większe rzesze niewolników, a okrutniejsze warunki niewoli i ubóstwa, w jakich byli trzymani, wstrząsnęły nim do głębi. Plantatorzy z wyznania kwakrów przyjmowali go zazwyczaj bardzo gościnnie, ale zbyt często ich niewolnicy żyli w tak złych warunkach, że jego proste i bezstronne sumienie czuło się niezdolne do przyjmowania wygód okupionych takimi cierpieniami tych poniżanych ludzi. Ryzykując obrazę, upierał się przy zapłaceniu za swój pobyt, by nie ranić w ten sposób swojego sumienia. Jeżeli dano mu okazję, to wolał dać pieniądze za swój pobyt bezpośrednio murzynom.
Wollman nieugięcie prześwietlał motywy towarzystwa religijnego, któremu był podległy. W czas i nie w czas walczył w miłości, ale zdecydowanie i wytrwale przeciw wszelkiemu uciskowi. Tak wiele myślał i modlił się o to, że nie potrafił się cieszyć ani nawet tolerować żadnej formy luksusu, który pochodził z cierpienia innych lub z niepotrzebnie ciężkiej pracy.
W jego zapisach czytamy o wielu przypadkach zwracania się do „przyjaciół”, którzy byli właścicielami niewolników, kiedy to przekazywał im osobiście napomnienia i ostrzeżenia: