John Woolman – 3

„Styczeń 1759. Mając przekonanie o potrzebie odwiedzenia niektórych bardziej aktywnych członków naszego stowarzyszenia w Filadelfii, którzy mieli niewolników, spotkałem mojego przyjaciela Johna Churchmana i pozostałem w tym mieście około tygodnia. Odwiedzaliśmy chorych, wdowy i ich rodziny, a pozostałą część naszego czasu poświęciliśmy na odwiedzanie tych, którzy mieli niewolników. Był to czas głębokich doświadczeń, ale często kiedy oczekiwaliśmy od Pana pomocy, On w niewysłowionej dobroci zaszczycił nas wpływem tego ducha, który jest ukrzyżowany dla wielkości i splendoru tego świata i umożliwił nam wykonanie pewnych zadań, przy których mieliśmy pokój”.

Kiedy w życiu kogoś trwa poszukiwanie Boga, wiadomym jest, że świętość i czysty majestat Ojca Stwórcy wyjawia grzech i niestałość naszych serc. Woolman był najlepszym przykładem tego, że „Bóg jest światłością i nie ma w Nim żadnej ciemności”. Promienie tego światła świecą najmocniej na tych, którzy najlepiej Go poznają i najczęściej przebywają w Jego obecności. John Woolman był wspaniale uczony przez Boskiego Nauczyciela na temat ukrzyżowania samego siebie i następującego po tym napełnienia Duchem Świętym. Mówiąc o własnym znamiennym przeżyciu, pisze nieco później:

„W czasie choroby ponad dwa i pół roku temu, byłem doprowadzony tak blisko bram śmierci, że zapomniałem, jak się nazywam. W takim stanie znajdowałem się przez kilka godzin. Potem usłyszałem miękki, melodyjny głos, czystszy i bardziej harmonijny, niż cokolwiek, co dotychczas słyszałem; wierzę, że był to głos anioła, który mówił do innych aniołów. Słowa te brzmiały: ‘John Woolman nie żyje’. Wtedy przypomniałem sobie, że kiedyś nazywałem się John Woolman i upewniwszy się, że jeszcze żyję zastanawiałem się, co te niebiańskie słowa znaczą. Nie miałem wątpliwości, że był to głos świętego anioła, ale znaczenie tych słów było dla mnie tajemnicą.

Wtedy zostałem przeniesiony w duchu do kopalni, gdzie biedni i uciskani ludzie wydobywali skarby dla tych, którzy nazywali siebie chrześcijanami i słyszałem, jak bluźnili imieniu Chrystusa, co mnie bardzo martwiło, gdyż dla mnie Jego imię było bardzo cenne. Poinformowano mnie, że tym poganom powiedziano, iż ci, którzy ich tak uciskali, byli naśladowcami Chrystusa, dlatego mówili miedzy sobą: ‘Jeżeli Chrystus kazał im tak nas wyzyskiwać, to Chrystus jest okrutnym tyranem’.

... Została mi odsłonięta tajemnica i zrozumiałem, że w niebie jest radość z jednego grzesznika, który pokutuje i że słowa ‘John Woolman nie żyje’ oznaczały śmierć mojej własnej woli.

Otrzymałem ponowne potwierdzenie, … że Pan w Swojej nieskończonej miłości wzywa swoje dzieci, by wyrzekły się wszelkich zewnętrznych posiadłości i sposobów zdobywania skarbów, by Duch Święty miał swobodny dostęp do ich serc i kierował ich postępowaniem. Aby pojąć prawdę wyrażoną w tym przykładzie, człowiek musi zakosztować śmierci swojej własnej woli.

‘Nikt nie może zobaczyć Boga i pozostać żywym’. Te słowa wypowiedział Wszechmocny do Mojżesza i odkrył je nasz błogosławiony Odkupiciel. Jeżeli nasza własna wola zazna śmierci i zostanie w nas uformowane nowe życie, wtedy nasze serce jest oczyszczone i przygotowane do zrozumienia, co znaczy „błogosławieni czystego serca, albowiem oni Boga oglądać będą’. Jedynie mając czyste serce, nasza dusza jest otwarta przez Boga, by podziwiać naturę uniwersalnej sprawiedliwości królestwa Bożego. ‘Nikt nie widział Ojca, tylko ten, który jest od Boga, on widział Ojca’.

Umysł cielesny zajmuje się sprawami tego życia i według tej cielesnej aktywności prowadzi sprawy i wyraża swoją wolę osiągnięcia ich. Tak długo, jak ta wola cielesna pozostaje niepoddana, uniemożliwia ona działanie czystego światła Bożego w nas; kiedy jednak miłujemy Boga z całego serca i z całej siły, to miłujemy naszych bliźnich, jak siebie samego, a w sercu mamy współczucie do wszystkich ludzi, za których Chrystus umarł”.

W wieku 55 lat John Woolman odczuł potrzebę wyjazdu do Anglii, by tam odwiedzać i ewangelizować „Przyjaciół”. To przekonanie wzrastało, kiedy rozmyślał i modlił się o Bożą wolę w tej sprawie. Bardzo miłował swoją żonę i jedyną córkę i powierzał je często Bożej opiece. Teraz był gotów je opuścić, nawet gdyby to znaczyło, że nigdy więcej już ich nie zobaczy w tym życiu.

W tamtych czasach pomiędzy Starym i Nowym Światem pływały tylko stare żaglowce. Ważniejsi pasażerowie podróżowali „w kabinach”, ale bardzo biedni przebywali z załogą. Woolman wszedł na pokład i sprawdził statek. Doszedłszy do wniosku, że ozdoby w kabinach były wynikiem niepotrzebnie ciężkiej pracy biednych ludzi, postanowił być z załogą. Tak uczynił pomimo nalegań innych, by był traktowany inaczej. Podróż trwała ponad pięć tygodni i była dość niewygodna, ale Woolman radował się, że postanowił podróżować wśród pokornych. Dużo pisał o ciężkim życiu żeglarzy i gdyby żył dłużej, starałby się niewątpliwie wzbudzić zainteresowanie warunkami, w których oni żyli i pracowali w tamtych czasach.

Po przybyciu do Londynu natychmiast udał się na doroczny zjazd „przyjaciół”, który już trwał. Z początku nie został przyjęty jako brat, niewątpliwie z powodu swojego wyglądu oraz oznak ubóstwa i pokory – może bardziej widocznych dlatego, że przybył prosto z podróży odbytej na statku z warunkach „z załogą”. Ta odmowa przyjęcia go pomimo zaświadczenia z jego zboru była próbą, którą przyjął pokornie. Kiedy później dano mu możliwość przemówienia, uczynił to w sposób tak miły i błogosławiony przez niebo, że nawet jeden z jego najzagorzalszych krytyków przeprosił go.

Podróżując na północ, odwiedzał po drodze wiele zgromadzeń, aż dotarł do Kendal w Westmorland, a później udał się na wschód do Yorkshire i na koniec przybył do miasta York. Jak można się było spodziewać, zainteresował się mocno warunkami, w jakich żyła i pracowała klasa pracująca w Anglii. Tutaj również tak, jak w Ameryce, ten pokorny pielgrzym szczycił się swoim ubóstwem, utożsamiając się z poniżanymi.

Do York przybył na czas zebrania kwartalnego, w którym wziął udział. Zanim ono się zakończyło, John Woolman zachorował na puchlinę wodną. Troskliwie pielęgnowany przez chrześcijan, walczył przez osiem dni, a potem zrezygnował w pokoju.

„Wierzę, że mój pobyt tutaj jest w mądrości Chrystusowej, nie wiem jednak, czy będę żył, czy umrę”.

Kilka dni przed śmiercią wyszeptał:

„Przyjdzie posłaniec, który uwolni mnie od tych wszystkich kłopotów, ale musi to być Boży czas, na który oczekuję”.

Jedna z ostatnich notatek w jego pamiętniku brzmi:

„Teraz wiem, że będąc całkowicie posłusznym, nauczyłem się być zadowolonym, kiedy dla mądrości tego świata wydaję się słaby i głupi, bo ci, którzy pracują w uniżeniu, którzy stoją na niskich pozycjach i są doświadczani, znajdują pokrzepienie pod krzyżem. Jest to czysty dar i kiedy patrzymy na niego zdrowym okiem, mamy zdrowe zrozumienie, a nasza własna natura nie ma praw. Radujemy się, mogąc dopełniać utrapień Chrystusowych za Jego ciało, którym jest kościół.

Człowiek cielesny lubi elokwencję i wielu lubi elokwentne przemówienia, ale jeżeli nie jesteśmy ostrożni, to ludzie, którzy kiedyś głosili czystą ewangelię, zmęczeni cierpieniami i wstydząc się wyglądać na słabych, mogą wzniecać ogień, krzesać iskry i chodzić w ich światłości, która nie pochodzi od Chrystusa, który cierpiał, ale jest to ogień, który wzniecili ci, którzy odeszli od Niego, by słuchacze, którzy zrezygnowali z pokory i cierpień, na rzecz mądrości tego świata, grzali się przy ich ogniu i chwalili ich za to, co robią. To, co pochodzi od Boga, przyciąga innych do Boga, a to, co jest z tego świata, należy do świata”.

źródło: http://www.mariuszjurgablog.com