Felix Neff – 2

W wieku dwudziestu czterech lat Neff opuścił swoją ojczystą Szwajcarię i udał się do Francji, gdzie wśród niewielkiej liczby Protestantów nie było wystarczającej ilości duchownych. Przez sześć miesięcy pracował jako asystent pastora w Grenoble, używając tych samych metod reunions. Na ten temat Neff pisze:

Jestem coraz bardziej przekonany, że reunions są bardzo skutecznymi środkami promowania praktycznej pobożności. Wzmacniają wzajemne zaufanie, pokorę, prostotę i miłość braterską. Wiem z doświadczenia, że martwy i nie posiadający życia stan, na który wszyscy narzekamy, spowodowany jest naszą własną winą. Albo nie modlimy się, albo nie jesteśmy wytrwali i pilni w modlitwie. Ponieważ nasze serce jest naturalnie oddalone od Boga, jeden krok nie jest w stanie przybliżyć nas do Niego, a kilka minut chłodnej modlitwy nie wystarcza, aby pomóc naszym duszom".

W 1822 roku młody ewangelista przeniósł się do Mens i pomagał M. Blancowi w nauczaniu katechumenów, których było siedemdziesięciu. Raz w tygodniu młody asystent odwiedzał ich, choć tylko jedna piąta mieszkała w Mens, a reszta rozsiana była w dwudziestu różnych wioskach w prawie niemożliwym do przebycia terenie. Z wielkim rozczarowaniem odkrył, że "nie ma żadnego dojrzałego kłosa" na tak dużym polu i bolał nad świeckim duchem, który tam panował.

"W tym miejscu jest mało duchowego życia", napisał, "nawet sam B. wydaje się zbyt zadowolony z tego, że jest protestantem i poprzestaje na tym. Zauważyłem, że obawia się, iż zorganizuję spotkania modlitewne, gdyż często mówi mi o niebezpieczeństwie wprowadzania innowacji i pójścia za daleko. Ja jednak jestem wdzięczny, że docenia prawdziwą doktrynę ewangelii i wierzę, że Pan jeszcze bardziej otworzy jego oczy. Zaproszony do towarzystwa, słyszę tylko świecką konwersację, gdyż B. nigdy nie podaje religijnych tematów, za wyjątkiem tych kontrowersyjnych".

Odwaga Neffa i wierne nauczanie zaczęło przynosić efekty. Niektóre osoby doświadczyły głębokiego przekonania o grzechu i przeżyły zbawienie, co zachęciło ewangelistę. Coś na podobieństwo przebudzenia objęło znaczny obszar.

Były też zniechęcające rzeczy. Długi list od kaznodziei z Genewy do M. Blanca, opisujący błędy i niedostatki Neffa, ostrzegał pastora przed wilkami w owczych skórach. Potem nieobecny duchowny, którego Neff zastępował, wrócił, i chciał odzyskać stanowisko. Sprzeciw niektórych ludzi wzbudził ducha rozłamu; kaznodzieja otwarcie szykanował Felixa Neffa, wyśmiewając się z jego surowych przekonań. To spowodowało, że pewni ludzie wpadli na znakomity pomysł. Około stu rodzin, obawiając się, że ich wierny katecheta może ich opuścić, postanowiło zebrać dla niego stypendium. Uczynili z niego świętego, lecz ich uwielbienie raniło Neffa tak samo, jak szykany innych.

Blanc był bardzo tolerancyjny w stosunku do swego młodego asystenta, przed którym czasami wylewał swoje serce. Nawet wymówki, których od czasu do czasu Neff mu nie szczędził, przyjmował z wdzięcznością, gdyż poznał wartość młodego człowieka, który nie zrażał się niepogodą i nigdy nie myślał o sobie.

Podsumowując służbę Neffa w Mens, Blanc napisał: "Podczas jego prawie dwuletniego pobytu wśród nas, przyczynił się do osiągnięcia najwspanialszych rzeczy. Gorliwość religijna zwiększyła się; wielu ludzi zaczęło poważnie myśleć o swych nieśmiertelnych duszach; zaczęto pilniej czytać i głębiej studiować Biblię; katechumeni zostali lepiej poinformowani o swoich chrześcijańskich obowiązkach i udowodnili tę poprawę swym zachowaniem; w wielu domach rozpoczęto rodzinne oddawanie czci Bogu. miłość wygód i próżności znacznie zmalała; założono szkoły; nastąpiła widoczna poprawa w zachowaniu i pracowitości naszych protestantów.

Obdarzony wspaniałymi naturalnymi zdolnościami, szczególnie niezwykłym stopniem elokwencji i mający serce rozgrzane miłością do Zbawiciela, głosił kilka razy w ciągu dnia, lecz nigdy nie powtórzył tego samego kazania".

Aby być lepiej akceptowanym w Kościele we Francji, Neff starał się o ordynację. Nie mógł jednak jej otrzymać, z powodu nieregularnych studiów. Zwrócił się więc do zgromadzenia pastorów Niezależnych Zborów w Anglii, którzy przychylili się do jego prośby. Po powrocie z Anglii, Neff przekonał się, jak bardzo rozpowszechniły się podejrzenia na temat jego ordynacji za granicą. Przedstawiany był jako ukryty wróg powiązany z obcymi religiami, który rozsiewał nowe doktryny. Jego reunions zostały fałszywie przedstawione tamtejszemu sędziemu, który nakazał ich rozwiązanie. Tak więc Neff szukał innego pola działania. Jego pożegnalne kazanie miało temat: "Musimy wejść do królestwa poprzez wiele prześladowań".

Kierując swe myśli ku Górnym Alpom, Neff napisał:

"Pośród Alp powinienem być jedynym pastorem. Na południu jestem otoczony pastorami, z których wielu ma dobre układy ze światem i ciągle mnie niepokoją".

Po wielu trudnościach z aklimatyzacją i pozwoleniem na pracę, żarliwy ewangelista w wieku dwudziestu sześciu lat rozpoczął w końcu pracę, która uczyniła go najbardziej znanym. Przez kilka lat nieustannie podróżował tam i z powrotem nad niebezpiecznymi przełęczami ku najwyższym i najzimniejszym parafiom w całej Francji, aby karmić rozproszoną trzodę Bożą.

Jedna z jego podróży, opisana w jego dzienniku, da nam pewne pojęcie trudności, jakie napotykał w podróżach. Dzień był burzowy, a mieszkańcy wioski prosili młodego kaznodzieję, aby nie przekraczał Col w taką pogodę. Lecz Neff, czując, iż musi głosić w Dormilleuse w wyznaczonym czasie, najął przewodnika i uzbrojony w długą laskę poszedł w góry.

"Opisanie tej strasznej i wspaniałej scenerii wymaga pióra poety" – pisze. "Brnęliśmy po kolana w śniegu. Burza gradowa, gnana ostrym wiatrem towarzyszyła powtarzanym uderzeniom piorunów i łoskotowi lawin spadających z najwyższych skał. Błyskawice błyskały pod i nad nami, a chmury śnieżne groziły zasypaniem.

Na szczęście cała ta burza była za naszymi plecami, a w pobliżu nie było przepaści. Dlatego też nie znajdowaliśmy się w prawdziwym niebezpieczeństwie. W końcu doszliśmy do Col, gdzie śnieg był głęboki na trzy stopy a wiatr niemożliwy do zniesienia. Doszliśmy do zejścia, a wtedy odprawiłem przewodnika i sam kontynuowałem schodzenie, wciąż po kolana w śniegu. Podniosła się mgła i mogłem widzieć tylko szczyty skał, ozłocone promieniami słońca. Wtedy zaśpiewałem kilka zwrotek z "Te Deum" i przyspieszając tempa, odkryłem ślady owiec zdążających przed śniegiem do doliny. Dotarłem do Dormilleuse za dnia, gdzie ludzie, widząc mnie, byli bardzo zdziwieni".

W liście do przyjaciela, opisuje historyczne i moralne nastawienie ludzi pośród których pracował.

"Ta wioska (Dormilleuse), najwyższa w dolinie Freyssinieres, sławiona jest za mocny opór, który jej mieszkańcy przez ponad sześćdziesiąt lat stawiali przeciwko zakusom Kościoła Rzymskiego. Są oni w prostej linii niesfałszowanymi potomkami Vaudois (Waldensów) i nigdy nie zgięli swych kolan przed Baalem.

Wciąż widać pozostałości umocnień i murów, które zbudowali, aby uniknąć zaskoczenia przez nieprzyjaciół. Prawie niedostępny teren ich kraju był również ważnym czynnikiem ich oporu. Wszyscy mieszkańcy tej wioski są protestantami, tak jak i mieszkańcy innych wiosek w tej dolinie. Charakter tego kraju, kiedyś posępnego i wzniosłego, który udzielił schronienie prawdzie, podczas gdy reszta świata tkwiła w ciemności; wspomnienie tam tych dawnych wiernych męczenników, których krew do teraz widać na skałach; głębokie pieczary, do których chronili się, by czytać Pismo i chwalić Ojca światłości w duchu i w prawdzie – wszystko to wznosi duszę i wzbudza uczucia niemożliwe do wyrażenia.

Kiedy jednak oczy naszego umysłu skierujemy na obecny stan potomków tych dawnych świadków ukrzyżowanego Jezusa, poprzednie myśli ustępują miejsca smutkowi. Ludzie ci są zepsuci w każdym znaczeniu tego słowa. Ich stan przypomina chrześcijanom, że grzech i śmierć są wszystkim, co synowie Adama naprawdę mogą przekazać swym potomkom. I niestety, to dziedzictwo jest trwałe.

Pomimo tego, utrzymuje się w nich wielki respekt dla Słowa i musimy mieć nadzieję, że wciąż 'są umiłowanymi, ze względu na praojców' i że Pan znów zwróci swoje oblicze na miejsce, które wybrał na Swoją świątynię.

Praca ewangelisty w Górnych Alpach bardzo przypomina pracę misjonarza wśród dzikusów; prawie równy stopień braku cywilizacji występujący wśród nich jest wielką przeszkodą w pracy misyjnej. Pośród dolin, w których pracuję, Frayssineres jest najbardziej zacofaną. Architektura, rolnictwo i jakiegokolwiek rodzaju edukacja jest jeszcze w powijakach.

Wiele domów nie posiada kominów, wiele nie ma okien. Cała rodzina przez siedem zimowych miesięcy mieszka w stajni, która czyszczona jest tylko raz w roku. Ich ubiór i pokarm jest równie prostacki, co szkodliwy dla zdrowia. Ich chleb, który robią tylko raz w roku, wypieka się z nieprzerobionego żyta. Jeśli ktokolwiek z nich jest chory, nie mają lekarza ani nikogo, kto mógłby podać lekarstwo lub pokarm. Chory człowiek może uważać się za szczęśliwego, jeśli dostanie łyk wody.

Kobiety traktowane są szorstko, tak jak wśród barbarzyńców. Rzadko siadają, zazwyczaj klękają lub przykucają. Nigdy nie siadają przy stole, ani nie jedzą z mężczyznami, którzy podają im kawałek chleba przez ramię nie patrząc nawet na nie – nędzny ochłap, który przyjmują z pokorną czcią, całując rękę dawcy.

Mieszkańcy tych ponurych wiosek byli tak dzicy, że kiedy po raz pierwszy do nich przyszedłem, na widok obcego uciekali do swoich chat. Na ile pozwoliło im ich ubóstwo, ludzie ci uczestniczyli w ogólnym zepsuciu świata. Hazard, tańce, przekleństwa, kłótnie, spotykane są tutaj tak często jak i gdzie indziej.

Rzadko który dom ma zabezpieczenie przed osuwającym się śniegiem i spadającymi kawałkami skał. Poczułem szczególną miłość do tej doliny i miałem gorące pragnienie stać się Oberlinem dla tych biednych ludzi. Niestety nie mogłem spędzać z nimi więcej niż tydzień w ciągu miesiąca".


dalej