Felix Neff – 3

Felix Neff, w tym krótkim okresie czasu, pomógł w budowaniu szkół i kościołów. Nauczał również ulepszonych metod uprawy ziemniaków i wprowadził system nawadniania, pomagając przy jego budowie. Założył szkoły i sprowadził nauczycieli, lecz tym, o co walczył dla tych ludzi, było duchowe przebudzenie.

Kiedy odwiedził Freyssineres, dało się zauważyć prawdziwy powiew Ducha. Wydawało się, że cała dolina zebrała się, a całe zgromadzenie ogarnęła powaga i lęk. Przechodząc do innych wiosek, świadczył o dalszych dowodach działania Ducha.

Wydawało się, że wszyscy ludzie oddają się czytaniu, rozmyślaniom i modlitwie; szczególnie młodzi ludzie wydawali się poruszani Duchem Świętym; niebiański płomień przenosił się z jednej osoby na drugą. Podczas całego tygodnia nie miałem nawet trzydziestu godzin odpoczynku.

Jestem zdumiony nagłością tego przebudzenia. Z trudem mogłem uwierzyć swoim zmysłom. Nawet skały, wodospady i lód wydawały się natchnione życiem i ukazały się moim oczom mniej posępne i ponure, niż poprzednio. Ten dziki kraj stał się teraz dla mnie drogi i piękny, gdyż stał się mieszkaniem braci chrześcijan".

Wysiłek tego pokornego ambasadora Chrystusa zebrał obfite żniwo. Pisząc swój dziennik, wspomina:

"Moje ciągłe wędrówki alpejskie, ze względu na surową zimę, były zarówno bolesne jak i niebezpieczne. Ciągły wewnętrzny ból i niestrawności zmusiły mnie do powstrzymywania się od jedzenia, co nie było najlepszym rozwiązaniem, gdyż narażony byłem na zmęczenie i zimno. Mój żołądek był osłabiony surową żywnością i nieregularnymi posiłkami, a może też w pewnym stopniu brakiem czystości przyborów kuchennych, używanych w tym kraju. Wkrótce zauważyłem, że absolutnie konieczna była pomoc medyczna, pomoc której przy najszczerszych chęciach ci biedni górale nie mogli mi zapewnić".

W 1827 roku, w wieku dwudziestu dziewięciu lat, chory człowiek opuścił swój umiłowany lud i udał się do Genewy. Przez kilka pierwszych miesięcy odpoczynku jego stan zdrowia na tyle się poprawił, że ludzie nie wierzyli, iż jest chory. Jednak z przyjściem wiosny nastąpił nawrót choroby. Tak go to zmieniło, że stary przyjaciel nie mógł go poznać, a nieznajomi brali jego matkę za jego żonę, chociaż ona miała sześćdziesiąt siedem lat.

Kiedy niestrudzony pracownik wspominał swój rok pracy, widział w jaki sposób nadwerężył swoje ciało nieustanną pracą.

"Ta przerwa w mojej działalności jest próbą, na którą zasłużyłem. Będąc pełen sił, często obawiałem się, że zbyt dużą ufność pokładałem w swojej sile i za bardzo byłem zadowolony z mocy swego działania, którego nic nie było w stanie zakłócić lub zniszczyć. Niosło to z sobą ryzyko, iż pewnego dnia mogę być tego pozbawiony, dla mojego duchowego dobra".

Jakże często w tych dniach wymuszonego odpoczynku pragnął być z powrotem w Górnych Alpach.

"W duchu" – napisał – "często odwiedzam waszą dolinę i pragnę móc przetrwać zimno i zmęczenie, spać w stajni na łożu ze słomy, aby zwiastować Słowo Boże. Moje słowa często was męczyły, moja prostota mowy obrażała, a wielu z was z radością patrzyło jak odchodzę. Lecz gdybym wciąż był z wami, nie zmieniłbym swojego języka. Prawda jest niezmienna. Proszę was w imieniu Jezusa, pojednajcie się z Bogiem".

Podczas tych długich miesięcy choroby, ani jedno słowo szemrania nie wyszło z jego ust. W ostatnim tygodniu życia przechodził przez wielkie cierpienia i nie mógł czytać, ani przyjmować gości. Kiedy nadszedł koniec, słyszano go jak mówił: "Zwycięstwo, zwycięstwo, zwycięstwo w Jezusie Chrystusie". Felix Neff zszedł ze sceny swej krótkiej pracy, aby przyjąć słowa Mistrza: "Dobrze zrobione".

W czym tkwiła tajemnica wytrwałości tego młodego człowieka w tak trudnych warunkach, w znoju i braku zrozumienia? Wcześnie w swym życiu chrześcijańskim zrozumiał, że losem każdego prawdziwego chrześcijanina jest nieustanna wędrówka. Uzbroił swój umysł w myśl, że musimy dopełnić cierpień Chrystusowych.

Pisząc całkiem szczerze do swego bliskiego przyjaciela, M. Blanca, odkrywa przed nim swój stosunek do tego tematu:

"Często mówiłem ci, dlaczego tak trudno ci znosić nienawiść, pogardę i perfidię świata. To dlatego, że nie możesz uwierzyć, iż tak musi być i że ta nieustanna walka jest nierozerwalnie złączona z ewangelią. Dlatego, że w czasie rozpoczynania swej służby nie brałeś tego pod uwagę, lecz raczej liczyłeś na szacunek człowieka, na świecką łatwość życia wygody. W moim przypadku było inaczej.

Kiedy moje oczy po raz pierwszy otworzyły się na jasne światło ewangelii, był to krytyczny moment i nie widziałem niczego, poza wściekłością i furią wilka, atakującego owce Dobrego Pasterza. Za nic uważam teraz niewielkie kontrowersje, z którymi się spotkałem. Mimo to nie zamierzam się chlubić, gdyż jeśli dzięki łasce Bożej posiadam jakąś siłę, jest ona bardzo niewielka w porównaniu z innymi pracownikami, tysiąckroć bardziej wiernymi niż ja. Oprócz tego mam tak wiele powodów do poniżenia, że musiałbym być głupcem, gdybym uważał to za swoją zasługę.

Ten, Który przyszedł otworzyć dla nas królestwo niebieskie daleki był od tego, aby jego ziemska droga usłana była różami i niewiele doświadczył zaszczytów i szacunku.

Błagam cię, nie mów o 'końcu tego wszystkiego, o szatanie, który jest pokonany' itp. Albo opuść swoje ręce i od razu poddaj się nieprzyjacielowi, albo zdecyduj się na wojnę przez całe życie. Gdyby zewnętrzny pokój był twoim udziałem, obawiam się, że Twoje życie duchowe wkrótce by się zakończyło. Doskonały pokój w tym świecie jest śmiercią nowego człowieka. Dla naszego ciała nie ma żadnego pokoju, żadnego wytchnienia, żadnych zaszczytów, żadnego szacunku".

źródło: http://www.oblubienica.eu