„Jak to jest, że dwieście lat po jego śmierci, Protestanci francuscy jednoczą się, aby święcić dzieło ewangelisty bez tytułu ani dyplomu, którego służba we Francji trwała krócej niż cztery lata? Jak to jest, że jedna z najbardziej odosobnionych dolin w Wysokich Alpach stała się sceną potężnego działania Bożego, jednym z najważniejszych miejsc francuskiego protestantyzmu i centrum dorocznego zjazdu wielu tysięcy ludzi, w Freyssineres?". Takie pytania nurtowały G. Williamsa, po odbyciu podróży do tych miejsc.
Felix Neff miał wiele wspólnego z Davidem Brainerdem, który pracował pośród Amerykańskich Indian w podobnie prymitywnych warunkach. Oboje byli młodzi. Oboje znaleźli się na polu misyjnym z powodu fałszywie przedstawionych faktów. Oboje pozostali w stanie kawalerskim. Oboje zmarli w młodym wieku z powodu przepracowania w skrajnie trudnych warunkach. Oboje doświadczyli działania ożywczej łaski. Oboje byli ludźmi modlitwy.
Felix Neff pochodził ze Szwajcarii. Urodził się w Genewie, 8 października 1798 roku. Od wczesnego dzieciństwa wychowywał się bez ojca. Jego matka, choć sama wyznawała deizm, nigdy nie zabraniała synowi okazywania miłości do Kościoła. Pomimo tego, iż była wdową, przez co jej środki były ograniczone, zadbała o możliwie najlepszy rozwój umysłowy dla swego syna. Matka nie okazywała mu oznak swojego uczucia, z wyjątkiem chwil, gdy spał, ponieważ chciała wpoić w niego wiele zalet.
"Podążałam za tym światem", mówi pani Neff, "a mój związek z człowiekiem wybitnie uzdolnionym i posiadającym sceptyczne nastawienie wkrótce uczynił mnie osobą podobną do niego, deistką, rozmyślnie unikającą publicznego oddawania czci Bogu. Z moim dzieckiem było inaczej. Od najmłodszych lat lubił uczęszczać na święte zgromadzenia i nie tylko nigdy tego nie zaniedbywał, ale też niezwykle poważnie traktował to wszystko. Na szczęście nigdy nie pytał mnie, dlaczego ja nie chodziłam".
Felix był samoukiem botaniki, historii i geografii. Od swojego pastora nauczył się trochę Łaciny. Obdarzony bardzo dobrą pamięcią, był prawdomówny aż do przesady, lecz miał silną wolę i był wyniosły. Ponieważ tamtejszy wiejski dyrektor szkoły nie posiadał odpowiedniego wykształcenia, matka została guwernantką swego syna.
Zanim chłopiec skończył trzynaście lat, przenieśli się do Cartigny. Do tego czasu Felix przeczytał całą bibliotekę, będącą chlubą ich domu, a także wszystkie inne książki, jakie matka mogła dla niego zdobyć. Próba umieszczenia go w dobrej szkole nie powiodła się. Ponieważ bardzo trudno było zdobyć pracę, nastoletni młodzieniec w wolnym czasie studiował życie owadów i drzew, a nawet napisał rozprawę na temat hodowli drzew. Kontynuował również studiowanie matematyki i łaciny. Od ósmego roku życia aż do szesnastu lat czytał Plutarcha i Rousseau, lecz ich ateistyczne poglądy nie miały na niego wpływu.
Bóg przygotowywał swoje narzędzie. Jego matka pisze: "Zawsze pozwalałam mu iść za swoimi pragnieniami. Niestety nie zauważałam Ręki, która kierowała naszym życiem, każąc mi posłać go do dobrego pastora Montinie, który wkrótce docenił jego charakter i bardzo chciał, aby ten dla niego pracował. Widząc, że byliśmy prawie pozbawieni środków finansowych, poradził mojemu synowi, aby zaciągnął się do wojska".
Tam, dzięki poważnemu traktowaniu swej pracy i przykładaniu się do niej, Felix szybko awansował do rangi sierżanta, ku wielkiemu zmartwieniu tych, którzy szkolili się o wiele dłużej. Jego kapitan tak kiedyś powiedział: "Nie zostawiasz swoim żołnierzom nic do roboty – nie masz pojęcia jak dowodzić". "To jest najlepszy i najpewniejszy sposób dowodzenia" – odparł młodzieniec.
Od najwcześniejszych lat miał ugruntowane zdanie na temat zła tego świata. Jego przyjaciel zapytał go: "Czy uważasz, że w teatrze nie ma nic zabawnego?". "Wręcz przeciwnie, myślę że jest tam zbyt wiele zabawy" – brzmiała odpowiedź.
Będąc przekonanym, że motywem wszystkich jego działań jest samolubstwo, modlił się strapiony: "Boże, kimkolwiek jesteś, daj mi poznać Twoją prawdę; zechciej mi się objawić". Ponieważ wydawało mu się, iż żadna inna książka nie mogła odsłonić tajemnic grzesznego stanu ludzkiego serca, zaczął pilnie studiować Biblię. Dla niego jednak Bóg był surowym sędzią, a nie miłosiernym Ojcem.
Duchowe zrozumienie tego tematu nastąpiło w jego życiu poprzez książkę "Miód spływający ze skały", pożyczoną mu przez pastora. Napisana była przez Anglika, Thomasa Willcocka. Ten fragment był balsamem dla młodego człowieka: "Gdybyś znał Jezusa Chrystusa, za nic nie chciałbyś uczynić żadnej dobrej rzeczy bez Niego. Jeśli już go znasz, wiesz, że On jest Skałą zbawienia, wyniesioną nieskończenie wysoko ponad twoją własną sprawiedliwość. Ta Skała będzie szła za tobą wszędzie. Z tej Skały wypływa miód łaski, który jedynie może cię zaspokoić. Czy pójdziesz do Jezusa? Porzuć wszelkie wyobrażenia o swojej własnej dobroci, biorąc z sobą tylko swoją nędzę i grzech.
Czy chcesz poznać całą okropność grzechu? Nie zadowalaj się kontrolowaniem jego zasięgu w sobie. Idź do Jezusa na krzyżu; spójrz na Jego cierpienia i złośliwość grzechu i drzyj. Niech Duch Boży prowadzi cię podczas studiowania Biblii. Ona jest kopalnią, w której ukryte są najcenniejsze skarby, poznanie Chrystusa".
Na marginesie tej książki napisano słowa: "Tutaj, na tych stronach, Felix Neff odnalazł pokój". Na temat swego doświadczenia napisał:
"Kiedy po tysiącu zbytecznych ślubów i tysiącu nieskutecznych wysiłków dowiedziałem się, że nie ma we mnie nic dobrego, z radością przeczytałem książkę, która dokładnie opisała pożałowania godny stan mojego serca i pokazała mi jedyne skuteczne lekarstwo. Z radością przyjąłem dobrą nowinę, mówiącą, iż powinniśmy przyjść do Chrystusa z wszystkimi naszymi wadami, całą naszą niewiarą i brakiem skruchy".
Choć nawrócony człowiek był pełen energii, nie był zadowolony z duchowego stanu narodowego Kościoła Szwajcarskiego. Nie był jednak separatystą i szukał pogłębienia swego duchowego życia poprzez reunions – studia biblijne i spotkania modlitewne organizowane przez Kościół.
O swej pracy w Szwajcarii tak pisze:
"W czasie dnia pomagałem pracować w winnicy, wieczorem robotnicy i chłopi schodzili się na naukę. Mówiłem o ewangelicznej prostocie, w odróżnieniu od jałowej teologii. Wydaje się, że cały kanton przygotowuje się na wielkie przebudzenie; przynajmniej tak można sądzić po agitacji szatana.
Prowadziłem trzynaście spotkań modlitewnych w siedmiu różnych wioskach i przychodziła na nie połowa mieszkańców tych wiosek. Odwiedziłem wszystkich pobożnych chrześcijan w ich domach, a także tych, którzy jeszcze nie są pewni".
Widział wyraźnie, że świat tolerował swych wyznawców wierzących w Biblię, lecz surowo karał tych, którzy chcieli żyć według jej przykazań. Dlatego też wszędzie głosił o konieczności oddzielenia od świata. Te niepopularne doktryny, które młody kaznodzieja wyznawał i głosił, najpierw zdziwiły a potem rozzłościły duchownych, nie uznających żadnego religijnego nauczania nie mającego ich bezpośredniego nadzoru.
"Zauważyłem" – napisał Neff – "że nie wiedziałem, w jaki sposób spotkania modlitewne, odbywające się bez żadnego regularnego systemu, bez liturgii lub bez święcenia sakramentów, mogły być w jakikolwiek sposób szkodliwe dla interesów lub spokoju statecznego duchowieństwa. Albo duchowny otrzymuje swój autorytet od ludzi, albo od Boga. Jeśli otrzymuje go od ludzi, nie mamy powodu uznawać go za boski. Jeśli otrzymuje go od Boga, niech udowodni, że tak jest, respektując wszystko, co Bóg czyni, aby poszerzyć Swoje królestwo niebieskie, i niech nie przypisuje sobie prawa dyktowania Bogu, jakich środków ma używać do osiągnięcia tego celu".
Zły stan zdrowia zmusił Felixa Neffa do niezwłocznego opuszczenia gór Jura. W Neuchatel, sprzeciw wobec jego reunions skłonił go do napisania w swym pamiętniku:
"10 styczeń 1821. Pozwolenie na pozostanie aż do 5 kwietnia; wielu jest głodnych, lecz Rząd toleruje mnie, a Pan otworzył wiele serc".
Zrządzeniem opatrzności został zauważony przez M. Blanca, pastora z Mens we Francji. Uzgodniono spotkanie, a Neff zauważył:
"Poinformowałem go, że nigdy nie dążyłem do organizowania regularnych kursów studiowania Biblii i z pewnością nigdy nie powinienem być ordynowany w Genewie. Wydawało się, że nie ma mi tego za złe i zaprosił mnie do złożenia mu wizyty w Mens. Chciał nawet, abym pod nieobecność jego kolegów pozostał tam przez kilka miesięcy".