Jerzy Muller urodził się w Halberstadt (Niemcy) i żył w latach 1805-1898. Będąc jeszcze młodym człowiekiem, stał się pijakiem i złodziejem, a z powodu popełnionych oszustw trafił do więzienia.
Po ukończeniu szkoły średniej rozpoczął studia teologiczne, ponieważ sądził, że jako pastor będzie miał dobrze zabezpieczoną przyszłość. Poprzez swego przyjaciela trafił w Halle do prostej społeczności, gdzie modlono się na kolanach. Później powiedział: To klęczenie zrobiło na mnie wielkie wrażenie. Nigdy nie widziałem nikogo, kto modliłby się na kolanach, również sam nigdy się nie modliłem na kolanach". Bóg użył tych wierzących, aby go przekonać o grzechu i doprowadzić do nawrócenia. Po studiach wyjechał do Anglii i w roku 1833 zaczął zajmować się biednymi dziećmi. To był początek jego pracy z sierotami, który doprowadził do tego, że Jerzy Muller zapewniał opiekę i utrzymanie 2000 sierot. Wszystkie środki finansowe potrzebne na utrzymanie dzieci były wyłącznie darami wyproszonymi od Boga.
Motywy, które skłoniły Jerzego Mullera do podjęcia tego dzieła wiary, które tutaj prezentujemy, zaczerpnięte zostały z jego biografii opracowanej przez F.G. Warne.
Przez moją pracę duszpasterską w Bristolu, szeroką korespondencję i społeczność z braćmi, którzy mnie odwiedzali, przekonałem się bardzo szybko, że dzieci Boże naszych czasów najbardziej potrzebują umocnienia ich osobistego życia wiary.
Pewnego razu odwiedziłem brata, który w swoim zawodzie pracował przynajmniej 14-16 godzin dziennie. Bezpośrednim tego następstwem było nie tylko fizyczne przepracowanie, ale ponieważ nie znajdował czasu na zajmowanie się rzeczami niebieskimi, cierpiała również jego dusza.
Zaproponowałem mu, aby trochę mniej pracował, swemu ciału dał więcej wypoczynku, a swoją duszę odżywił przez modlitwę i uważne czytanie Słowa Bożego. Jego odpowiedź była podobna do tych, które już wielokrotnie słyszałem: Gdy będę mniej pracował, zarobię zbyt mało pieniędzy na utrzymanie mojej rodziny; a już obecnie nie mamy nawet tego, co jest niezbędne do życia". W tej odpowiedzi nie było żadnego zaufania do Boga jak i wiary w prawdziwość słów szukajcie najpierw Królestwa Bożego i jego sprawiedliwości...".
W podobnych wypadkach odpowiadałem: Drogi bracie, właściwie to nie twoja praca utrzymuje twoją rodzinę przy życiu, ale Boże błogosławieństwo. On, który karmi ciebie i twoją rodzinę w czasie choroby, gdy w ogóle nie możesz pracować, z pewnością będzie się troszczyć o ciebie, jeżeli ty z powodu troski o swoją duszę trochę mniej będziesz pracował, aby znaleźć czas na modlitwę i czytanie Biblii. Taki brat wtedy musiał przyznać, że rada, jaką dałem była słuszna, ale często w takich wypadkach na twarzy mogłem wyczytać: Jakże ja przetrwam, jeżeli pójdę za twoją radą".
Dlatego pragnąłem posiadać coś, na co mógłbym takim chrześcijanom wskazać jako na jawny dowód, że nasz Bóg i Ojciec ciągle jest tym samym wiernym Bogiem jak dawniej; że On podobnie jak w czasach wcześniejszych objawień tak i w naszych czasach jest gotów wszystkim tym którzy w Nim położą swoją ufność, okazać się jako żywy Bóg.
Niekiedy spotykałem dzieci Boże zatroskane perspektywą starości, gdy niezdolność do wykonywania pracy zaprowadzi ich do przytułku. Odpowiadałem im, że zawsze niebieski Ojciec pomagał tym, którzy Mu ufali. Niektórzy wówczas mówili, że czasy się zmieniły. Nie patrzyli oni na Pana jako na żywego Boga. To wszystko sprawiło, że moja dusza często była upokorzona i wzrastało pragnienie, aby takie wątpiące usposobienia móc przekonać poprzez fakty, że Pan również obecnie nie opuści człowieka, który Jemu ufa.
Niektórzy chrześcijanie jako ludzie interesu ponoszą szkodę na duszy, ponieważ swoje interesy prowadzą prawie w taki sam sposób, jak ludzie nienawróceni. Konkurencja, złe czasy, przeludnienie i wiele innych powodów podawano mi jako podstawę, aby dowieść, że interesu nie można prowadzić trzymając się Słowa Bożego. Co prawda tu i tam jakiś brat wyrażał słabe życzenie, że chętnie znalazłby się w innym położeniu, ale bardzo rzadko znajdował święte postanowienie, by ufać wiernemu Bogu, Jemu się powierzyć i zachować dobre sumienie. Miałem pragnienie, aby również i tych chrześcijan przekonać przy pomocy oczywistych dowodów, że Bóg jest niezmiennie ten sam. Byli również tacy, którzy wykonywali zawód niezgodny z ich sumieniem, ale mieli niewłaściwe stanowisko w stosunku do Bożych rzeczy. Ale jedni ze względu na konsekwencje nie chcieli pozostawić zawodu, którego nie mogli wykonywać zgodnie z sumieniem, inni zaś nie chcieli zmienić swego stanowiska, aby nie stracić pracy i dochodów. Ze swojej strony dobrze wiedziałem, że Słowo Boże musi być wystarczające dla wszystkich, jak i dla mnie wystarczyło. Jednakże byłem przekonany, że muszę braciom podać pomocną dłoń, aby przez oczywisty dowód niezmienności i wierności Boga wzmocnić ich ręce. Byłem świadomy jak wielkie błogosławieństwo otrzymała moja dusza przez prowadzenie, jakie było udziałem A.H. Franke'go (Jeden z czołowych przedstawicieli niemieckiego pietyzmu) który ufając wyłącznie Bogu wybudował wielki sierociniec (wielokrotnie mogłem oglądać go na własne oczy).
Ponieważ otrzymałem łaskę w tym, by brać Boga za Słowo i na nim polegać, dlatego też czułem na sobie brzemię odpowiedzialności, by w tym szczególnym punkcie być sługą Zboru Chrystusowego. Wszelki smutek mojej duszy spowodowany przez to, że tak wielu chrześcijan, z którymi się poznałem, było wewnętrznie przygnębionych, niespokojnych albo też obciążonych na sumieniu winą braku zaufania Bogu, stał się w Bożych rękach środkiem do obudzenia we mnie pragnienia, aby udowodnić całemu Zborowi Bożemu, a nawet światu, że Bóg nawet w najmniejszym stopniu się nie zmienił.
Sądziłem, że najlepiej będę mógł tego dowieść przez założenie sierocińca. To musiało być czymś, co można oglądać również przy pomocy fizycznych oczu. Jeżeli bowiem ubogi człowiek, wyłącznie przez wiarę i modlitwę, nie mówiąc tego nikomu z ludzi otrzyma środki, aby założyć sierociniec, to będzie to coś, co pod Bożym błogosławieństwem będzie mogło przyczynić się do tego, aby wzmocniona została wiara dzieci Bożych. Natomiast dla sumienia nienawróconych będzie to świadectwem rzeczywistości działania Boga. To był główny powód, dla którego chciałem założyć sierociniec.
Z drugiej strony również z całego serca pragnąłem być użyty przez Boga, aby zapewnić opiekę dzieciom, które zostały pozbawione rodziców. Chciałem nie tylko zapewnić im utrzymanie i okazać miłość, ale przede wszystkim pragnąłem wychować je w bojaźni Bożej. W tej pracy moim najważniejszym celem było i jest uwielbienie Boga. On sam w odpowiedzi na naszą ufną modlitwę chciał zaopatrzyć te dzieci we wszystko, cokolwiek było im potrzebne.
Na dowód tego, że Bóg jest wierny i wysłuchuje modlitwy, nigdy nie prosiliśmy ani ja, ani żaden z moich współpracowników o jakiekolwiek dary. Każdy, chociażby nawet był ślepy, mógł się przekonać, że Bóg wysłuchuje modlitwy. Tak też również przez czytanie naszych sprawozdań wielu grzeszników się nawróciło, a wiele dzieci Bożych zostało doprowadzonych do radosnego zaufania żywemu Bogu. Nasz cel został zatem osiągnięty, a w sercach wierzących wydany został obfity owoc wiary. Za to wszystko z głębi duszy dziękuję Bogu, któremu jedynie należy się chwała.
Przy końcu swego życia, spoglądając wstecz J. Muller powiedział: Przez siedemdziesiąt lat próbowałem postawić przed oczyma Zborowi, że człowiek nic nie może wziąć, co nie byłoby mu dane z góry i stąd uwielbienie należy wielkiemu Dawcy, a nie biednemu odbiorcy".
Z czasopisma Fest und Treu" Tłum. J. Karzełek