Christmas Ewans – 3
Potem, z głębi serca przepełnionego miłością do Boga, dodał:
"Odczułem cudowny pokój i ukojenie duszy, tak jak biedak, który został oddany pod opieką Rodziny Królewskiej i któremu zapewniono dożywotnie utrzymanie; człowiek, którego ustawiczna i bolesna obawa przed ubóstwem i niedostatkiem została na zawsze oddalona".
To, co zostało nazwane "Kazaniem na Cmentarzu", ugruntowało reputację Evansa na wieki. "Jednooki człowiek z Anglesey" z małej doliny pośród gór Caernarvonshire, stał, według autora swojej biografii: "wysoki na sześć stóp, jego twarz była pełna wyrazu, lecz był bardzo spokojny i opanowany". Jednak wewnątrz tego człowieka płonął wielki ogień. Przytoczył kilka wersów z dobrze znanego hymnu Walijskiego i podczas śpiewania wyjął mały słoiczek z kieszeni swej kamizelki, umoczył końce palców i pomazał swoje ślepe oko. Była to tynktura opium, używana do złagodzenia męczącego bólu, który czasami go nawiedzał".
Słowem przewodnim kazania był werset z Listu do Rzymian 5:15: "Albowiem jeśli przez upadek jednego człowieka umarło wielu, to daleko obfitsza okazała się dla wielu łaska Boża i dar przez łaskę jednego człowieka, Jezusa Chrystusa". Zobrazował świat jako ogromny cmentarz, otoczony masywnymi murami, które otaczały umierającą rasę Adama. To kazanie, przetłumaczone na angielski, stało się klasyką. Tylko człowiek, który spędził wiele czasu z Bogiem mógł uzyskać takie zrozumienie upadku i odkupienia ludzkości i wygłosić takie kazanie.
Inne kazania tego człowieka były równie wyraziste i pełne mocy. Jedynak pomijając naturalną elokwencję, która podbiła serca słuchaczy, ci, którzy, tego słuchali, nigdy już nie byli tacy sami. Kaznodzieja był tak pewien faktu, iż rzeczy wieczne przewyższają rzeczy ziemskie, że mógł przekazać swe przekonania innym. Kiedyś powiedział do jednego kaznodziei: "Doktryna... pewność i siła, którą odczuwam, potrafi sprawić, że ludzie w niektórych częściach Walii tańczą z radości".
W swej służbie w Anglesey Evans napotykał nieprzewidziane trudności. Pod wpływem jego natchnionych Duchem kazań zbory zaczęły się rozrastać, a w rezultacie pojawiła się potrzeba większej liczby miejsc zgromadzeń, zadaniem było zabezpieczenie funduszy na ich budowę. Oznaczało to dalekie podróże konne poprzez Południową Walię w poszukiwaniu finansowego wsparcia bardziej zamożnych zborów. Pewnego razu, zagrożony postępowaniem sądowym z powodu długów jednego zboru, tak opisał swoją reakcję na niesprawiedliwość:
"Mówią o postawieniu mnie przed sądem, gdzie nigdy nie byłem i mam nadzieję nigdy nie będę; ja jednak najpierw postawię ich przed sądem Jezusa Chrystusa. Wiedziałem, że nie było powodów do wszczynania postępowania, lecz pomimo to byłem bardzo zdenerwowany; miałem wtedy sześćdziesiąt lat i niedawno pochowałem swoją żonę. Podczas comiesięcznego spotkania, na którym zmagaliśmy się z duchowymi mocami w okręgach niebieskich, otrzymałem list. W trakcie powrotu do domu podczas całej dziesięciomilowej podróży miałem społeczność z Bogiem, a kiedy przyjechałem do domu, poszedłem na górę do swojej komory i wylałem swoje serce przed Zbawicielem, w którego ręku jest cała władza i moc.
Modliłem się przez około dziesięć minut. Odczuwałem przekonanie, że Jezus to słyszał. Potem znów poszedłem na górę z rozrzewnionym sercem; nie mogłem powstrzymać się od płaczu z radosną nadzieją, że Pan przybliżał się do mnie. Po siódmej walce zszedłem na dół, wierząc, że Odkupiciel wziął moją sprawę w Swoje ręce i że wszystko za mnie załatwi. Kiedy ostatnim rażem schodziłem na dół, moje oblicze było pogodne; czułem się jak Naaman, po siedmiokrotnym obmyciu się w wodach Jordanu, lub jak bohater "Wędrówki Pielgrzyma", kiedy u stóp krzyża zrzucił swoje brzemię do grobu Jezusa.
Dobrze pamiętam to miejsce – mały dom połączony z miejscem zgromadzeń w Cildwrn. Mogę go nazwać 'Peniel'. Żadna broń ukuta przeciwko mnie nic nie wskórała i odczuwałem pokój duszy w swym teraźniejszym położeniu. Często modliłem się o tych. którzy mnie prześladowali, aby byli błogosławieni, tak jak ja byłem błogosławiony. Nie wiem kim bym był, gdyby nie te piece, w których byłem wypróbowany i w których duch modlitwy był nieustannie we mnie doświadczany".
W tym czasie ten oddany sługa Boży przechodził szereg doświadczeń. Jego żona i towarzyszka w ucisku została zabrana z tego świata, a jemu samemu groziła całkowita ślepota, spowodowana chorobą, która rozwinęła się podczas podróży na południe i zmusiła go do pozostania w Aberystwyth pod opieką medyczną przez kilka miesięcy. W pewnym momencie wydawało się, że nie ma już nadziei na odzyskanie wzroku w jego jedynym oku. Jednak dzięki wierze i cierpliwości wyzdrowiał, ku chwale Bożej i budowaniu Jego królestwa.
Nieporozumienia wśród duchownych, zazdrosnych o jego wpływy i sukces, spowodowały usunięcie z Anglesey tego niezwykłego człowieka. Młodsi pastorzy pragnęli niezależności i postępu. Kiedy wielu z nich myślało, że stary mówca odchodzi od ich kalwinistycznego dziedzictwa, użyli starej, wypróbowanej broni: okrzyku "Herezje". Bez wątpienia Evans miał mniej skrajne podejście, gdyż otrzymał głębsze objawienie wielkości zadośćuczynienia i celu odkupienia. Jednak najpodlejszym z wszystkich narzędzi, użytych do zdyskredytowania tego męża Bożego, było oskarżenie oparte na fałszywych zeznaniach, dotyczące tego, co wydarzyło się trzydzieści cztery lata wcześniej. Widać teraz wyraźnie, że szatan, którego królestwo zostało wstrząśnięte poprzez moc służby Christmasa Evansa, wpadł w złość. Bez wątpienia Bóg wykorzystał to, aby posłać go do zwiastowania Ewangelii w innych częściach Walii.
"Nic poza przeświadczeniem o wierności Chrystusa nie mogło w tych warunkach utrzymać we mnie pogody ducha i zaufania. Odczuwałem pewność, że mam jeszcze do wykonania wiele pracy i że moja służba będzie narzędziem przyprowadzenia wielu grzeszników do Boga. Było to wynikiem mojego zaufania Bogu i ducha modlitwy, który mnie opanował.
W tym czasie zawsze, gdy stawałem za kazalnicą, zapominałem o swoich problemach i czułem, że stoję na pewnym gruncie. Odczuwałem błogosławieństwo niebiańskiego namaszczenia i tak bardzo pragnąłem zbawienia ludzi, że najważniejsze dla mnie było, aby duchowni w całym kraju zjednoczyli się ze mną w prośbach o wypełnienie obietnicy: 'Jeśliby dwaj z was na ziemi uzgodnili swe prośby o jakąkolwiek rzecz, otrzymała ją od Ojca mojego, który jest w niebie'.
W 1828 roku, w wieku sześćdziesięciu dwóch lat, opuścił Anglesey i przyjął obowiązki pastora w małym biednym zborze w Cearphilly. Entuzjazm, z jakim go przywitano, bardzo pomógł mu w złagodzeniu skutków nagłej zmiany. Słowa "Christmas Evans przyjechał" rozchodziły się od domu do domu po całym okręgu. Wielu pytało z niedowierzaniem: "Czy jesteś pewien?" "Tak, jak najbardziej. W ostatnią niedzielę głosił w Caerphilly". Elokwencja i moc jego kazań przewyższyła wszystkie poprzednie wysiłki i każdej niedzieli poprzez dzikie wzgórza Walii przechodzili spragnieni mężczyźni i kobiety, zdążając do kaplicy.
Pewien okres czasu spędził w Caerphilly i w Cardiff, a potem przeniósł się do Caernarvon, które okazało się być ostatnim miejscem jego służby duszpasterskiej. Zbór składał się z trzydziestu członków najniższej klasy, którzy prowadzili ze sobą spory. W dodatku miejsce to było obciążone długiem w wysokości 800 funtów, z czego połowę Evans spodziewał się umorzyć. Chociaż Evans miał siedemdziesiąt lat i był tak słaby, że mógł umrzeć w drodze, razem ze swoją drugą żoną Mary i młodym kaznodzieją zdecydował się wypełniać swe obowiązki.
Cel jego misji został wypełniony, lecz wysiłek, jaki w to włożył wymagał więcej fizycznej energii, niż Evans posiadał. Swoje ostatnie kazanie wygłosił w Swansea, gdzie po zejściu z kazalnicy powiedział: "To jest moje ostatnie kazanie". Tak też było. Przez następny tydzień cierpiał z powodu fizycznego wyczerpania. W piątek, 19 lipca 1838 roku wezwał do siebie swoich przyjaciół. "Opuszczam was. Pracowałem w świątyni przez pięćdziesiąt trzy lata i pocieszam się tym, że nigdy nie pracowałem bez krwi w miednicy" – prawdopodobnie mając na myśli to, że nigdy nie przestał głosić ukrzyżowanego Zbawiciela. "Głoście ludziom Chrystusa, bracia" – kontynuował. "Spójrzcie na mnie. Sam w sobie jestem tylko ruiną, lecz w Chrystusie jestem Niebem i zbawieniem". Potem, powtarzając strofę ulubionego hymnu walijskiego i machając ręką ze słowami: "Do widzenia! Naprzód!" – opadł na poduszkę. "Przyjaciele próbowali go podnieść, lecz anielski posłaniec był posłuszny rozkazowi – rydwan poszybował nad wiecznymi wzgórzami".
źródło: http://www.oblubienica.eu