Dylemat współczesnego człowieka

Życie w naszym zmechanizowanym „wieku kosmicznym" stawia człowieka w obliczu większych i bardziej skomplikowanych problemów, niż którykolwiek z poprzednich okresów historii. Na widowni międzynarodowych wydarzeń, istnieje ustawiczne niebezpieczeństwo wybuchu potwornej wojny atomowej. Zmagania w rozmaitych częściach świata mogłyby nagle wybuchnąć i ogarnąć całą ludzkość katastrofą, która by kompletnie wszystko zrujnowała. A potem istnieje cały szereg ekonomicznych i socjologicznych problemów, takich jak: potrzeba znalezienia sposobu dopomożenia zacofanym krajom świata, aby one mogły także uzyskać pewną miarę dojrzałości i ustabilizowania. Współczesny człowiek nie może ignorować nader pilnego, wymagającego natychmiastowego rozwiązania problemu gwałtownie wzrastającej ilości ludności tego globu, uświadamiając sobie, że istnieje krytyczny wprost brak podstawowych potrzeb żywnościowych dla dwóch trzecich mieszkańców świata. Niedawno miał miejsce okropny głód w Indiach, który w jasny sposób zademonstrował konieczność zajęcia stanowiska wobec tego gigantycznego problemu. A potem istnieje cały szereg głęboko zakorzenionych trudności i problemów natury rasowej, które spowodowały niewypowiedzianą szkodę i boleść w różnych krajach afrykańskich, w wielkich miastach Ameryki, a także na Bliskim Wschodzie, pomiędzy Izraelczykami a narodami arabskimi. Jeszcze bardziej bezpośrednio dotyka nas sprawa młodzieży w krajach zachodnich, która zagrożona jest przez podstępnie i z perfidią wkradającą się pokusę zażywania narkotyków, wywołujących halucynacje, takich jak np. LSD, albo jeszcze innych, dzięki którym, jakoby można znaleźć drogę ucieczki od rzeczywistości.

Jestem przekonany, że bez względu na to, z jakiego narodu, względnie z jakiego środowiska współczesny człowiek może pochodzić, to jednak staje wobec niego jeszcze bardziej fundamentalny problem, aniżeli wszystkie wymienione powyżej, a mianowicie: jaka jest przyczyna i jaki jest cel jego istnienia? Kim jestem? Po co tutaj jestem? Co usiłuję osiągnąć w tym ograniczonym czasie, jaki mam do dyspozycji? Oto prawdziwy dylemat współczesnego człowieka. Czy życie rzeczywiście ma jakiś sens, albo czy jest ono całkowitą niewiadomą, przy czym nie można absolutnie osiągnąć żadnej zadowalającej odpowiedzi, żadnego wyjaśnienia? Jeśli chcielibyśmy być szczerzy sami ze sobą, nie będziemy mogli uniknąć albo ignorować tego rodzaju pytań. A jednak trzeba dodać, że to nie jest tylko szczególnie charakterystycznym problemem dla tego wieku, dla człowieka, żyjącego w naszym stuleciu, ale że jest faktem, że tego rodzaju pytania były formalnie obsesją wszystkich myślących ludzi na przestrzeni wszystkich wieków historii. Jeśli chodzi o ścisłość, czytając pisma, pochodzące z okresu i tysiąca lat przed Chrystusem, a mianowicie, pisma króla Salomona, widzimy, że i on wzmagał się z identycznym problemem w swojej księdze Eklezjastesa, czyli Kaznodziei Salomonowego. Pisze on tam ze zdumiewającą szczerością, która może być niespodzianką dla tych, którzy mało wiedzą o Biblii, albo którzy myślą, że jest to już raczej mocno przedawniona i nieaktualna księga — jeśli chodzi o problemy, z którymi mamy do czynienia w 20-tym stuleciu. I dlatego jest rzeczą fascynującą, jeśli zwrócimy uwagę na to, co napisał Salomon w pierwszych dwóch rozdziałach tej księgi, i jeśli i my poddamy starannemu przeanalizowaniu jego spostrzeżenia i jego analizę człowieka i świata, w którym on żył za dni swoich. /W tej broszurce posługujemy się cytatami biblijnymi, zaczerpniętymi z nowego tłumaczenia protestanckiego Nowego Testamentu oraz z Biblii Gdańskiej, jeśli chodzi o Stary Testament, tu i ówdzie, gdzie zaznaczymy to specjalnie, będziemy cytowali z Biblii Tysiąclecia/.

Na czym polega ludzka trudność? /Patrz Księga Eklezjastesa, Kaznodziei Salomonowego, rozdz. 1, wiersze 1-11/. Salomon rozpoczyna tutaj od swojej osobistej sytuacji jako człowieka, który zadaje sobie pytanie, jaki jest sens życia ludzkiego na ziemi. Życie to wydaje się być tylko nie kończącym się i bezsensownym, wciąż na nowo powtarzającym się cyklem, podobnym do cyklów, mających miejsce w naturze. Jedno pokolenie następuje po drugim, zupełnie tak samo, jak następuje zachód po wschodzie słońca. Wiatr wieje i rzeki wartko płyną, ale ku jakiemu celowi? Człowiek nigdy nie jest zadowolony z tego, co widzi albo słyszy, i dlatego Salomon wyciąga wniosek, że życie jest próżne, monotonne i bolesne, ponieważ nie ma dla niego dostatecznie zadowalającej odpowiedzi i wyjaśnienia. Człowiek potrzebuje zadowalającej odpowiedzi, która by mogła nadać prawdziwy sens jego istnieniu, a brak takiej odpowiedzi męczy go niewymownie ł sprawia, że całe jego życie jest jak gdyby ustawicznym odczuwaniem mdłości. To zaiste jest tematem także i takich współczesnych autorów, jak Moravia /La Noia/ i Sartre'a /La Nausee/; a co więcej, tego właśnie, dokładnie tego uczy Biblia i to zarówno w Starym jak i w Nowym Testamencie, odnośnie do osoby, której brak osobistego obcowania z swoim Stwórcą. Apostoł Paweł całkiem wyraźnie stwierdza to w Liście do Rzymian, w rozdziale 8, w wierszach 22 i 23: „Wszystko stworzenie wespół wzdycha i wespół boleje aż dotąd". Dlaczego? Ponieważ to, co człowiek stwierdza sam o sobie, o swojej samowystarczalności, stanowi stan rebelii, buntu przeciwko Stwórcy, i dlatego też człowiek utracił fundamentalną przyczynę i powód swego istnienia.

Salomon jednakże nie może przyjąć tego rodzaju pesymistycznego wniosku, że wszystko jest „marnością nad marnościami", ale jednak widać, że czyni dalsze wysiłki, aby znaleźć pewien cel i znaczenie życia. Człowiek jest zbyt szlachetną i wspaniałą istotą, ażeby można było przypuszczać, że jego istnienie jest do tego stopnia całkowicie pozbawione znaczenia, i dla tej przyczyny Salomon poddaje jeszcze badaniu pewne dalsze możliwości.

Racjonalizm: W wierszach 12-15 tego 1 rozdz. Kaznodziei Salomonowego, szuka on desperacko wprost rozwiązania swojego problemu poprzez używanie swego rozumu. Z zapisków historycznych wiemy, że Salomon był szczególnie sławny z racji swojej mądrości. Wielu poprzez całe wieki wierzyło, że człowiek jest w stanie, dzięki swojej możliwości rozumowania — jeśli tylko się ją rozwinie należycie, rozwiązać swoje fundamentalne problemy. I taki właśnie wysiłek, zrobiony przez Salomona, przypomina nam podobne doświadczenie Emanuela Kanta, o czym pisze w swoim słynnym dziele „Krytyka czystego rozumu". Ale obaj doznali tego samego gorzkiego rozczarowania. Konkluzja Salomona została zapisana w wierszach 17 i 18 tego 1 rozdziału: „I przyłożyłem do tego serce moje, abym poznał mądrość i umiejętność, szaleństwo i głupstwo, alem doznał, iż to jest utrapienie ducha. Bo gdzie wiele mądrości, tam jest wiele gniewu, a to przyczynia umiejętności, przyczynia boleści". Jest to bardzo tragiczny wniosek, ale również niezmiernie charakterystyczny, jeśli chodzi o współczesnych myślicieli. Nigdzie indziej nie mogłem znaleźć bardziej sprecyzowanej i skoncentrowanej relacji tego, co myślał i mówił Soren Kierkegaard, jak właśnie w tych dwóch wierszach. Kierkegaard był, jak wiemy, ojcem współczesnego „egzystencjalizmu", jednym z najwspanialszych, najzdolniejszych myślicieli, których kiedykolwiek znał ten świat, a jednak w tragicznym życiu tego człowieka, które objawiło się w jego dwóch sławnych książkach „Choroba na śmierć" i „Strach i drżenie", widzimy dosłowne sprawdzenie się konkluzji Salomona, którą przeczytaliśmy w 18 wierszu l rozdz. Kaznodziei Salomonowego. Jean Paul Sartre stwierdza równie wyraźnie, jak i którykolwiek inny z współczesnych filozofów, że „człowiek nie żyje", ponieważ nie znajduje żadnego znaczenia dla życia — nie widzi żadnego absolutnie celu. I to stanowi również jedynie możliwe podsumowanie tego wszystkiego, co czytamy o Simonie de Beauvoir, w jej ostatnim dziele, w którym podaje swoją autobiografię pt. „W sile wieku". Pani Simone osiągnęła wszystko, o czym kiedykolwiek marzyła, będąc dziewczyną: drugie miejsce za Sartre'em w swojej grupie naukowców na Sorbonie, wielką sławę jako pisarka, pełną możliwość wyżycia się jej buntowniczego ducha, a jednak, mając lat 57, stwierdza i pisze o samej sobie, „jestem wrogiem społeczeństwa, do którego należę, mój wiek broni mi wstępu do przyszłości, a włókno po włóknie jestem oddzierana od mojej przeszłości." Na innym miejscu pisze tak: „Gdybym chociaż czymś wzbogaciła ziemię, gdybym dała życie... ale czemu? Jakiemuś wzgórzu? Rakiecie? Wszystkie obietnice spełniły się. A przecież zwracając niedowierzające spojrzenie ku tej młodej i naiwnej dziewczynie, jaką kiedyś byłam, uprzytomniam sobie ze zdumieniem, jak dalece zostałam rozczarowana". I oto wielki paradoks dwudziestego wieku. Począwszy od renesan-sansu aż do obecnego czasu, człowiek poczynił ogromne postępy w dziedzinie nauki — a jednak, jeśli tylko szczerze się wypowiada, musi przyznać, że zawiódł, że nie dopisał w tym, by dać zadowalającą odpowiedź na pytanie, po co on sam istnieje. To z kolei spowodowało istnienie pesymizmu i nihilizmu, który tak szeroko rozlał się we wszystkich dziedzinach współczesnej sztuki, literatury i filozofii. Trudno człowiekowi przychodzi poważnie brać wypowiedzi Moravi, kiedy w jednym z swoich esejów pt. „Człowiek, jako cel sam w sobie" pisze, co następuje: „Człowiekowi nie wolno cierpieć więcej jako jakiemuś tylko środkowi, wiodącemu do celu, ale musi on rozwinąć nowy humanizm, tzn. musi mieć odwagę być człowiekiem, centrum i ostatecznym celem całego wszechświata".

Rozrywka i przyjemność: Odwracając się od niedostateczności racjonalizmu, Salomon rzuca się w objęcia życia w rozkoszy, rozrywek, po to tylko, aby znaleźć jakiś sens istnienia i jakiś jego cel. Jego królewskie możliwości dawały mu bez wątpienia nieskończoną wprost możliwość wszelkich rozrywek. Dzisiaj jesteśmy świadkami tego, że w wielu krajach Zachodu istnieje coś, co można by nazwać „kultem przyjemności", jako pierwszego podstawowego celu istnienia człowieka. Ale życie nie jest jednym długim „przyjęciem towarzyskim"; jest ono czymś poważnym. Tak, jak zobrazował to Fellini w swoim słynnym dziele pt. „La Dolce Vita" /„Słodkie życie"/. Okazuje się, że życie nie jest „dolce" tzn. słodkie. Takie frywolne doświadczenia są tylko, próbami, ażeby w jakikolwiek sposób zamaskować próżność życia danego człowieka i ażeby uniknąć tego, by stanąć twarzą w twarz z fundamentalnymi pytaniami. Niestety współczesny człowiek bardzo często boi się myśleć tak głęboko, a stwierdzenie to może być niespodzianką dla tych, którzy mają wrażenie, że człowiek w 20-tym wieku zrobił już ogromne postępy. Ale Salomon stwierdza w Księdze Kaznodziei Salomonowego 2,1-2: „Rzekłem ja do serca mego: Nuże teraz doświadczę cię w weselu, używaj że dobrych rzeczy; ale i toć marność. Śmiechowi rzekłem: Szalejesz, a weselu: Cóż to czynisz?".

Humanitaryzm i kultura: A skoro raz jeszcze nie udało mu się znaleźć sensu i znaczenia życia w tych dziedzinach, Salomon zagłębia się oto w wielkich pracach narodowych i w wielkim programie kulturalnym /rozdział 2,4-8/, w dalszym ciągu bardzo szczerze szukając jakiegoś zadowalającego, wystarczającego wyjaśnienia. Z całą pewnością żaden człowiek, a już na ostatnim miejscu biblijnie wierzący chrześcijanin, byłby za tym, aby ignorować, albo nie doceniać znaczenia i wartości tak szlachetnych, kulturalnych wysiłków. Człowiek powinien ćwiczyć się i rozwijać swoje wspaniałe talenty. Ale one same w sobie nie powinny stać się jego „bogiem". Sztuka, muzyka i literatura z łatwością mogą stać się czyimiś „bogami", jeśli nie zachowamy należytej ostrożności. Możemy bowiem łatwo tak bardzo zaangażować się w naszej pracy, studiach czy karierze, że nie znajdziemy nigdy czasu na to, aby na chwilę się zatrzymać i zadać sobie pytanie, dlaczego my te wszystkie rzeczy robimy, albo po co my tu na tym świecie jesteśmy? Po co my tak pilnie studiujemy? Tylko po to, 'aby zdobyć jakiś dyplom naukowy? Dlaczego tak pilnie pracujemy? Tylko po to, aby stać się jednym z pierwszych, albo zdobyć wielkie bogactwo? My wiemy, że pod władzą Salomona Jerozolima stała się wielkim centrum kulturalnym i przepięknym miastem. Ale czy to wystarczy? W jaki sposób np. moglibyśmy wyjaśnić, że tak wielki autor, jak Hemingway pozbawił się życia i to właśnie u szczytu swojej kariery? Czyż nie znalazł on dostatecznego zadowolenia w swoim pełnym przygód życiu i w swojej sławie jako powieściopisarz? Któż mógłby sobie życzyć większych sukcesów i popularności jak Simone de Beauvoir? A jednak, sądząc z jej własnych słów, któreśmy przed chwileczką cytowali, widzimy, jak wielka pustka, jak całkowite niezadowolenie napełniały ją w związku z jej własnym życiem. A potem Herbert Read powiada, mówiąc o życiu malarza Gauguin'a, że w swoim fanatyzmie pragnął zastąpić miłość człowieka dla swojego Stwórcy, miłością piękna. Salomon jednak dochodzi znowu do gorzkiej konkluzji, że tego rodzaju kulturalne wysiłki i humanitarne przedsięwzięcia w dalszym ciągu nie są w stanie zadowolić pragnień jego wewnętrznej istoty.

Seks: Będąc w niemałej rozpaczy, aby znaleźć jakie znaczenie i wyjaśnienie dla swojego istnienia, zwraca się do życia nieokiełznanego i niekontrolowanego wyżywania się seksualnego. W 2-gim rozdz. Kaznodziei Salomonowego, w wierszach 8 i 10 czytamy: "...sporządziłem też sobie śpiewaków i śpiewaczki, i inne rozkosze synów ludzkich, i muzyczne naczynia rozliczne, a wszystkiego, czego pożądały oczy moje, nie zabraniałem im, anim odmawiał sercu memu żadnego wesela". Zdanie „i muzyczne naczynia rozliczne", można przetłumaczyć z hebrajskiego również „i bardzo wiele nałożnic". Takie tłumaczenie raczej jest zgodne z tym, co wiemy o Salomonie z innych miejsc Pisma Świętego /np. 1 Król. 11,1-9/. I raz jeszcze widzimy, jak bardzo aktualna i ważna również w dniu dzisiejszym jest Biblia: Dzisiaj „sex" stał się „bogiem" dla wielu ludzi. Stał się on celem ich życia. Kilka lat temu Marylyn Monroe, która stała się niejako symbolem "sexu", odebrała sobie życie. Jej życie było tragedią od początku do końca. Ciało jej było centrum jej życia. Jakkolwiek przyniosło jej ono ogromną sławę i mnóstwo pieniędzy, nie przyniosło jej satysfakcji, i życie stało się dla niej nieznośne i wreszcie uczyniła mu koniec. W Kaznodziei Salomon, w rozdz. 2,11, Salomon, chociaż był królem i był w stanie mieć wszystkie kobiety, których tylko pożądać mogło jego zdeprawowane serce, tak konkluduje: „Lecz gdym się obejrzał na wszystkie sprawy swoje, które czyniły ręce moje, i na prace, którem podejmował, pracując: oto wszystko marność i utrapienie ducha, i nie masz nic pożytecznego pod słońcem". Wiele osób w dobie obecnej ma podobne poglądy, odnośnie do spraw seksualnych — tylko na mniejszą skalę. Temat ten dominuje w większości współczesnego życia: czy jeśli chodzi o reklamę, dotyczącą mydła, czy też współczesnej powieści, w miesięczniku, w sztuce albo w filmie. A jednak dlatego, że sprawa ta zawsze przedstawiana jest jako coś ogromnie podniecającego, jakoby wspaniałego, wielu nie dostrzega złudnej próżności takiego rodzaju egzystencji, która jest całkowicie poświęcona sprawom sexualnym. Z chrześcijańskiego punktu widzenia nie ma oczywiście niczego złego, jeśli chodzi o pożycie płciowe w małżeństwie, a Biblia mówi całkiem otwarcie i jasno o tym bardzo ważnym temacie, i o tym, jak bardzo ważną sprawą on jest dla zdrowego trybu życia. Niemniej, jeśli sprawa ta staje się centralnym punktem życia człowieka, powoduje raczej mdłości zamiast prawdziwej przyjemności i poniża człowieka do rangi zaledwie jakiegoś zwierzęcia.

Zapytajmy więc, jakież jest rzeczywiste, podstawowe znaczenie życia człowieka? Czyż człowiek nie jest niczym więcej, jak tylko materią — jak twierdzą materialiści? Tylko jakąś pełną chwały dynią? Nawet jakkolwiek większość ludzi w dobie obecnej teoretycznie nastawiona jest materialistycznie, to jednak nie Są w stanie żyć tak, jak przystoi żyć zwyczajnej tylko materii. Sartre zaprzecza istnieniu Boga i jakichkolwiek norm moralnych, takich, jak: „to jest sprawiedliwe, a tamto niesprawiedliwe"; ale równocześnie w dziełach swoich ustawicznie apeluje do tak zwanej „dobrej wiary" swoich czytelników. A jeśli tak, to należałoby zapytać, skądże człowiek ma czerpać tę „dobrą wiarę", jeśli tkwi w takim właśnie systemie, jak sądzi Sartre? Okazuje się więc, że jest rzeczą niemożliwą, aby żyć konsekwentnie według tego jego systemu. Paul Tournier, szwajcarski protestancki psycholog, stwierdza w swojej książce pt. „Dysharmonia współczesnego życia", co następuje: „Cała współczesna materialistyczna medycyna uważa człowieka za istotę podobną do zwierzęcia. Nie dostrzega w nim niczego, jak tylko ogromnej sumy atomów i elektronów, które zostały połączone dzięki dziełu przypadku. A jednak ci sami lekarze, którzy zaprzeczają temu, jakoby człowiek miał być czymś więcej, jak tylko materią i którzy twierdzą, że nie mają niczego więcej na sercu, jak tylko postępu wiedzy, straszliwie są zasmuceni, gdy ktoś z ich kolegów dokonuje tzw. „morderstwa z litości", albo kiedy tysiące ludzi, takich właśnie ludzi, będących niczym więcej, jak tylko zlepkiem atomów, stawało się ofiarami eksperymentów w obozach koncentracyjnych w czasie ubiegłej wojny światowej. A tak poświęcają własne teorie, których słuszność jakoby wyznają, aby w takich momentach być niemal zmuszeni do przestrzegania chrześcijańskiej koncepcji człowieka, którą z reguły, czy według swoich zasad chcieliby zwalczać. Materialista nie może wprost nie reagować w sposób taki, jak określa to Biblia, nawet wtedy, kiedy jego filozofia twierdzi, że jest tylko maszyną.

A teraz przyjrzyjmy się temu, w co wierzy chrześcijanin, co według jego koncepcji jest celem życia człowieka. Chrześcijanin rozpoczyna od założenia, że istnieje Bóg, który jest Osobą, zupełnie tak samo, jak ateista rozpoczyna od założenia, że nie ma takiego rodzaju Boga, który jest Osobą, jak Go opisuje Biblia. Ten Bóg, który jest Osobą stworzył człowieka na swój obraz i podobieństwo. Początek człowieka nie jest zatem dziełem jakiegoś ślepego przypadku, który nie miał żadnego celu, ale człowiek został stworzony po to, aby żyć w społeczności z swoim Stwórcą, po to, aby Go miłować i Jemu służyć. Na przykład ap. Paweł powiada na różnych miejscach w swoich pismach, że wszystko zostało uczynione przez Niego, dla Niego i że my istniejemy dla Jego chwały /Rzym. 11,36; 1Kor. 8,6; Efez. 1,12/. On musi być centrum naszego wszechświata i naszego istnienia. Jeśli chodzi o ścisłość, Biblia stwierdza, że człowiek na początku istotnie żył dla chwały Boga i w poddaniu się Jego woli. Był całkowicie i prawdziwie zadowolony, gdy żył zgodnie z celem swojego istnienia i harmonii z swoim Stwórcą, a równocześnie w harmonii i z resztą stworzenia. A jednak, gdy człowiek dokonał wyboru, aby samego siebie umieścić w centrum świata, jego życie stało się próżne i bez znaczenia. W 3 rozdz. 1 Księgi Mojż. w wierszu 5 czytamy, że człowiek uwierzył, że mógł się stać równy Bogu, a co więcej, że faktycznie mógł stać się „bogiem" sam dla siebie. Paweł podkreśla, i to w sposób bardzo wyrazisty w Liście do Rzymian 1,25, że odtąd człowiek już nie uwielbiał i nie służył swojemu Zbawicielowi, ale samemu sobie. Na tym polegała istota buntu człowieka. Była to rewolucja ze strony człowieka i spowodowała radykalne zmiany i konsekwencje w jego życiu. Dla tej właśnie przyczyny autorzy biblijni oświadczają, że „człowiek w swoim grzechu czyli buncie jest umarły", choćby jeszcze w dalszym ciągu żył. Już nie może wypełnić celu swojego istnienia, albo osiągnąć celu, dla którego został stworzony. Pomyłką jego jest to, że czyni dokładnie to właśnie, co według Moravi miało jakoby być odpowiedzią na dylemat człowieka, a mianowicie, że sili się na odwagę, aby samego siebie umieścić w centrum wszechświata. To jest egoizm w najwyższym tego słowa znaczeniu. Według Herberta Read'a, który napisał książkę pt. Filiozofia Współczesnej Sztuki, Paul Gauguin świadomie opuścił swoją żonę i czworo młodych dzieci, udając się na Tahiti i przez 20 lat pozostał zupełnie obojętny na ich losy. Podczas pobytu na Tahiti otrzymał wiadomość z Paryża, że jego córka Alina umarła. A wtedy napisał do swojej żony: „Ja straciłem moją córkę, już więcej nie kocham Boga". Otrzymawszy ten list, żona jego zrobiła następujący komentarz: „Jego straszliwy egoizm powoduje, że całą istotą z obrzydzeniem sprzeciwiam się temu za każdym razem, ilekroć o tym myślę". Tego rodzaju egoizm jest rezultatem faktu, że Gauguin na miejscu Boga, w życiu swoim podstawił swoją sztukę. Każdy człowiek ma swoją cząstkę w tym buncie — poprzez czynienie samego siebie centrum swego małego świata, a w ten sposób biblijny opis człowieka w jego obecnym stanie jest najzupełniej realistyczny i odpowiadający prawdzie. Bylibyśmy absolutnie bez żadnej nadziei i pogrążeni w całkowitym pesymizmie, gdyby nie to, że Bóg Biblii jednak istnieje i że objawił swoją działalność w historii. Człowiek nie może sam siebie wydobyć ze swojej trudności i ze swojego przekleństwa. Nie jest w stanie tego uczynić. Jest niewolnikiem swojego egoizmu. Ale od chwili, kiedy Bóg Biblii jest Bogiem miłości i objawił to w sposób konkretny, sytuacja uległa zmianie: W Jezusie Chrystusie zaopatrzył On człowieka w możliwość, sprawił drogę, dzięki której istnieje ucieczka, wyjście z jego dylematu. To, czego człowiek nie mógł uczynić, Bóg uczynił za niego i dla niego w Chrystusie. Co zatem jest chrześcijańskim rozwiązaniem dylematu człowieka?

Jak już widzieliśmy, ostatecznym celem człowieka jest dokładnie to, co zostało stwiedzone w pewnym wyznaniu wiary: „Zasadniczym celem człowieka jest wielbić Boga i radować się w Nim na zawsze". Ale zanim człowiek może wielbić swojego Stwórcy i radować się w Nim, najpierw musi odzyskać osobistą społeczność i właściwy stosunek do swojego Stwórcy — taki, jaki miał na początku historii. I dlatego Bóg w Chrystusie dokonał dwóch fundamentalnych, przestrzenno-czasowych aktów historii i to w tym celu, aby człowiek mógł raz jeszcze znaleźć się w właściwym ustosunkowaniu się do swojego Stwórcy, a w ten sposób odnaleźć cel swojego istnienia: Na pierwszym miejscu Jezus Chrystus wypełnił Boże żądanie, aby człowiek żył życiem doskonałym. Skoro Bóg Biblii jest nie tylko Bogiem miłości, ale i świętym Bogiem, żąda od człowieka, aby zachował Jego poziom, co zostało bardzo szczegółowo sprecyzowane i podsumowane w dziesięciu przykazaniach. Te wymagania doskonałości od człowieka wyraźnie wskazane są także i w Nowym Testamencie, w takich urywkach jak: Mateusza 5,48 i 1Piotra 1,16. Dlatego bez względu na to, jak bardzo usiłowałby człowiek żyć według najlepszych moralnych zasad, jakie zna, albo według swojego niedoskonałego sumienia, za każdym razem w nędzny sposób zawodzi. Życie Chrystusa polegało na pierwszym miejscu nie tylko na tym, aby dać przykład człowiekowi — jakkolwiek bezwzględnie tak czyni, ale ono miało na celu zadowolenie i zadośćuczynienie Bożemu wymaganiu odnośnie do poziomu życia człowieka. Życie Pana Jezusa Chrystusa objawia, jak dalece nie dostaje chwały Bożej i poziomu Bożego każdemu człowiekowi, który upadł w grzech. Wyłącznie w doskonały sposób zadowolił żądania Boga w stosunku do człowieka.

Na drugim miejscu Jezus Chrystus zapłacił karę za nasze upadki i za to, żeśmy zawiedli w tym, by żyć według Bożego poziomu. Człowiek się zbuntował i jest winny. Jezus Chrystus nie umarł przypadkowo, ale stał się człowiekiem właśnie w tym celu, aby móc złożyć życie swoje w przestrzenno-czasowej historii /Mk. 10,45; Rzym. 6,23/ i to w tym celu, aby usunąć winę człowieka. Człowiek może być pojednany ze swoim Stwórcą, jeśli podejdzie do Niego poprzez zastępcze i doskonałe dzieło Chrystusa, który się dobrowolnie ofiarował za niego — i to na podstawie zupełnie indywidualnej i osobistej. Człowiek musi wyznać swoją niezdolność, niegodność i winę przed swoim Stwórcą i musi wybrać przyjęcie Bożego daru, który mu ofiaruje za darmo w Chrystusie. Nie ma dzieła sztuki malarskiej, które by w wyraźniejszy i bardziej realny sposób przedstawiało znaczenie śmierci Jezusa Chrystusa, aniżeli obraz Rembrandta, noszący tytuł: „Podniesienie krzyża". Gdy artysta ten malował ludzi, którzy krzyżowali Chrystusa, to pomiędzy nimi namalował samego siebie, stwierdzając w ten sposób nader wyraziście i przekonywująco, że on właśnie uczestniczył, i to w bardzo konkretny sposób, w tym straszliwym wydarzeniu. Chrystus umarł za niego — jakkolwiek artysta żył setki lat po tym wydarzeniu.

W tym miejscu jednakże musimy być bardzo ostrożni, aby nie oceniać wiary chrześcijańskiej albo tego kroku wiary, który przyjmuje Jezusa Chrystusa jako Zbawiciela i Pana swojego, jakoby to był tylko jakiś „skok w ciemność". W biblijnym chrześcijaństwie żadnego takiego „skoku w ciemność" nie ma. Jednostka, posiadająca rozum, musi poddać badaniu to, co Biblia ma do powiedzenia o nim samym i o świecie, który go otacza. Człowiek taki musi być przekonany, że odpowiedź ta jest zgodna z rzeczywistością i że odpowiada jego własnym potrzebom, a potem musi poddać wolę swoją woli Bożej i poprzez powiedzenie Bogu „tak", poprzez przyjęcie Bożego zaproszenia, staje się on dzieckiem Bożym — nie na podstawie tego, jakim jest jego charakter, albo jego religijne względnie moralne poczynania, ani też na tej podstawie, ile „wiary" on posiada, ale wyłącznie na podstawie całkowicie wystarczającego dzieła Jezusa Chrystusa, które zostało dokonane raz na zawsze w historii.

Gdy jakaś osoba prawdziwie wierzy i przyjmuje Jezusa Chrystusa jako swojego osobistego Zbawiciela i Pana, to od tego momentu posiada osobiste ustosunkowanie do Stwórcy i społeczność z Nim. Od tej chwili człowiek jest wolny od swojej winy i jest w stanie wypełnić cel, dla którego został stworzony. Od tej chwili życie ma nowe znaczenie. Taki człowiek teraz już rozumie, po co jest i dlaczego się tutaj znalazł. Ma nowe poczucie harmonii i pokoju ponieważ dzięki Jezusowi Chrystusowi został właściwie ustosunkowany do swojego Stwórcy, do wszechświata i do swojego współczłowieka. Gdy więc dylemat człowieka zostaje rozwiązany przez Jezusa Chrystusa i z chwilą, kiedy Stwórca stał się centrum jego życia, rozpoczyna poznawać rzeczywistość życia pełnego znaczenia i pełnego sensu.